24.01. Niedziela
Po porannych wrażeniach nadeszła kolej na zwiedzanie świątyń. Wynajętą taksówką za 300 INR objechaliśmy ciekawsze miejsca. Rozpoczęliśmy od Bharat Mata, która poświęcona jest Indiom jako matce. Do " Złotej Świątyni" niestety nie mieliśmy prawa wstępu. Oglądać ją można jedynie z pobliskiego dachu. Nawet nie wolno robić zdjęć, a pilnują tego żołnierze. Tuż obok stoi meczet, którego również nie możemy zwiedzić. Warto wybrać się w okolice uniwersytetu. Obok budynków uniwersyteckich dostępna jest Nowa Świątynia Wiśwanath. W drodze powrotnej należy skręcić na Durgakund Road, gdzie obok siebie stoją dwie świątynie, jakże kontrastujące ze sobą. Świątynia Tulsi Manas jest wykonana z marmuru w stylu śikhary. Na jej ścianach zostały wyryte wersety i sceny z Ramajany. Na piętrze mieści się wytwórnia marionetek i dekoracji z indyjskiej mitologii ( 5 INR ). Nieopodal stoi czerwona świątynia Durgi. W przewodnikach piszą, że niehindusi nie mają tam wstępu, jednak nam pozwolono wejść. Do dzisiaj nie wiem, czym sobie na to zasłużyliśmy. Świątynia jest mała, ale warto ją zobaczyć. Od tej pory nie kierowaliśmy się tym, co piszą przewodniki. Po prostu trzeba próbować. Zawsze można zrobić w tył zwrot i odejść, gdy zabronią wejścia. Wieczorem zrobiliśmy zakupy na następny dzień, który mieliśmy spędzić w autobusie.
25.01. Poniedziałek
Po śniadaniu udaliśmy się na miejsce odjazdu autobusu do Kathmandu. Wszelkie formalności zostały wcześniej załatwione w hotelu. W trakcie całego przejazdu od godziny 8.30 do 19.00 były planowane 2 postoje ( 9.40 do 10.00 na drugie śniadanie, 12.30 do 13.15 na obiad ). Dodatkowo na prośbę Holenderki zatrzymaliśmy się jeszcze raz o 17.15. W ciemnościach dojechaliśmy do przejścia granicznego w Sonauli. Przyjazd planowany był na 17.00, ale dwie godziny opóźnienia to całkiem normalne, jak na indyjskie warunki. Zabraliśmy nasze bagaże i już na piechotę przekroczyliśmy granicę z Nepalem. Odprawa była dość sprawna, bo mieliśmy wizy załatwione jeszcze w Delhi. Skierowano nas do Nepal Guest House, gdzie był już dla nas zarezerwowany nocleg. Musieliśmy o kolejne 15 minut przesunąć wskazówki zegarka do przodu. Na granicy można wymienić rupie indyjskie na nepalskie. Niestety kurs jest bardzo niekorzystny 1: 1,5. Dlatego najlepiej tak operować swoimi finansami, by wydać wszystkie banknoty jeszcze w Indiach.
27.01. Środa
Taksówkami po 750 NRs za dzień pojechaliśmy na Patan. Patan jest dość rozległy. My zwróciliśmy swoją uwagę na część królewską. Stamtąd przejechaliśmy pod stupę Svayambhunath. Od jej podnóża na szczyt trzeba pokonać 365 schodów. Przed samą górą stoi strażnik ( 60 NRs ). Z tarasu widokowego, przy dobrej widoczności, rozpościera się widok na całą dolinę. Ostatnim miejscem, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej, był Plac Pałacowy. Pierwsze kroki skierowaliśmy do Kumari Bahal. I tu spotkało nas szczęście - dosłownie chwilę po naszym wejściu na dziedziniec wyjrzała z okna pałacowego bogini Kumari. Na Durbar Squar znajduje się jeszcze kilka świątyń, które ukazują całe bogactwo kultury i religii Nepalu. Zwiedzając je, zauważyć można, jak różnorodna jest sztuka i architektura tego kraju. Rikszami wróciliśmy do hotelu. W księgarni zaopatrzyliśmy się w mapy na treking 175 NRS.
28.01. Czwartek
Zamówiliśmy budzenie na 6.00, ale w rezultacie obudzono nas o 6.30. Dlatego wskazówka dla innych: zamawiajcie budzenie na wcześniejszą godzinę, szczególnie przed planowanym wyjazdem następnego dnia. Zarezerwowaliśmy na ten dzień bilety autobusowe do Pokhary. Autobusy z reguły wyjeżdżają rano o godzinie 7.00. W trakcie jazdy zarządzono dwa postoje 9.30 do 10.00 oraz 12.00 do 12.20. Na miejsce dojechaliśmy o godzinie 13.40. Warto usiąść po prawej stronie, bo ukazują się ciekawe widoki. Z noclegami nie ma problemu. Ledwo wysiedliśmy z autobusu, a już naganiacze hotelowi oferowali nam swoje propozycje. My byliśmy zdecydowani na Eagle Mont, położony w pobliżu jeziora Phewa ( Lake Side, Jare Bar Baidam 6 ). Na pierwszy rzut oka miasto wydaje się nieciekawe. Dopiero spacer daje pełne wyobrażenie o urokach tego miejsca. Ceny w Pokharze są wyższe niż w Kathmandu. W restauracji za najprostsze danie trzeba zapłacić 80 NRs ( bez napojów ).
29.01. Piątek
Na 8.15 zamówiliśmy mały mikrobus, którym przejechaliśmy do Birethanti - 800 NRs. Na miejscu byliśmy o 9.30. Jest to jeden z punktów wyjściowych na trasy w Himalaje. Wioska położona jest na wysokości 1037 m n.p.m. Już razem z miejscowym przewodnikiem wyruszyliśmy w góry. Dzienne wynagrodzenie przewodnika to 5 dolarów + jedzenie. Po 45 minutach doszliśmy do punktu kontrolnego, w którym należy przedstawić permit i wnieść opłatę 1000 NRs. Większość trasy biegnie wzdłuż rzeki Modo Khola. O tej porze roku jest w niej mało wody. Początkowy odcinek trekingu jest dość łatwy. Podejście zaczyna się przed Syauli Bazar ( 1390 m n.p.m. ). Tutaj o 12.15 zrobiliśmy postój 1,5-godzinny na obiad. Można sobie zadać pytanie, dlaczego tak długo? Odpowiedź jest prosta. Przygotowanie różnych dań dla tylu osób, w tych prymitywnych warunkach, zajmuje sporo czasu. Należy o tym pamiętać, planując trasę wędrówki. Będąc w górach, należy się liczyć ze wzrostem wydatków na jedzenie i napoje, np. butelka wody mineralnej kosztuje 60 NRs, Coca-Cola, Fanta, Mirinda po 25-40 NRs, herbata 1 kubek 20-30 NRs, ryż 60 NRs, chleb tybetański 30 NRs, makaron z jajkiem 70 NRs. Kto chce ograniczyć swoje wydatki powinien zabrać ze sobą zupki chińskie i gorące kubki. Wrzątek jest gratis. O godzinie 17.15 doszliśmy do New Bridge na 1660 m n.p.m.. Po krótkiej dyskusji zdecydowaliśmy pójść do następnej bazy w Ihinu na 1760 m n.p.m.. Ostatni odcinek, począwszy od mostu na Kyumnu Khola, jest bardzo stromy, a my na dodatek pokonywaliśmy go przy blasku księżyca. Jakież było zdziwienie naszego przewodnika, który po tym pierwszym dniu stwierdził, że nie miał jeszcze takiej grupy, która wędruje w ciemnościach.
Źródło: TravelBit