Chichi, niedziela 30.11.
Dwa razy w tygodniu - w czwartki i właśnie w niedziele - w indiańskim miasteczku Chichicastenango odbywa się kolorowy targ, na który tłumnie ściągają Majowie z najbliższych okolic. Najczęściej idą na piechotę, przeważnie przybywając do Chichi w poprzedzającą noc, aby przespać się na bruku pod arkadami i rano rozłożyć na straganach swoje towary.
|
Droga do Chichicastenango |
Dzisiaj jest niedziela, na rynku będzie wiec tłoczno, poza miejscowymi przybędą tu również chmary turystów i najprawdopodobniej ze setką kieszonkowców z Guatemala City.
Do Chichicastenango przyjechałem autobusem z odległej o 174 km Antigua Guatemala. Przebycie tej niewielkiej odległości zajmuje w tutejszych warunkach blisko 3 godziny; drogi są wąskie, wyboiste, biegną serpentynami przez na ogół zasnute chmurami wzgórza, a piractwo drogowe dorównuje morskiemu na XVIII wiecznych Karaibach.
|
Kościół św. Tomasza |
Dochodzi południe, kiedy kierowca parkuje mikrobus sto metrów od centrum, wybiegam na zewnątrz i mieszam się z tłumem. Szybko przechodzę przez rynek i schodami podążam do najsłynniejszego tutaj kościoła pod wezwaniem św. Tomasza. Wnętrze jest pasjonujące! Majowie oficjalnie są nawróconymi już dawno temu (i powiedzmy to otwarcie: ogniem i mieczem) katolikami, ale w skrytości wyznają nadal religię swoich przodków. Objawia się to m.in. w różnych dziwnych dla nas ofiarach - jak koguty czy też... wódka z trzciny cukrowej pita na posadzce na środku kościoła. Pod wizerunkami katolickich świętych nadal widzą swoich bogów. Schody przed kościołem spełniają taką samą ceremonialną rolę, jak schody prowadzące na piramidy; wstępują po nich tylko wybrańcy, a reszta (m.in. turyści) powinni iść bokiem i wchodzić do świątyni bocznymi drzwiami. U wejścia unosi się aromatyczny dym z kadzideł.
|
Jestem w środku, oglądam Indian w skupieniu odmawiających sobie tylko znane modlitwy, obserwuje ich skupione twarze i momenty szczerego uśmiechu, gdy otwierając oczy spojrzą na przybysza z dalekiego kraju.
Niestety, w środku absolutnie nie wolno robić zdjęć, a szkoda, bo widok płonących na kamiennej posadzce świec, otoczonych szpalerami klęczących, odświętnie ubranych Majów jest po prostu magiczny.
|
Dym z kadzideł |
Przypatruję się bliżej świeczkom, wierzący (100% katolicy) zapalają pojedynczą. Majowie zapalają kilka na raz, które tworzą całość obrazującą w układzie i kolorach Wszechświat. Północ posiada barwę białą, wschód czerwoną, południe jest żółte, zachód czarny a centrum - ziemie Majów - jest zielone. Z prawej strony tej - nie mogę się oprzeć porównaniu - mandali, jest 9 stopni do Świata Podziemi, a z lewej 13 schodów do majowskiego Nieba. I to wszystko rozgrywa się na moich oczach na podłodze katolickiego kościoła. Wiem skądinąd, że wiele ceremonii Majów odbywa się bez żadnych świadków z zewnątrz.
|
Kwiaciarki na schodach |
Nie wyobrażam sobie, jak można przyjechać do Chichicastenango w jakikolwiek inny dzień tygodnia, omijając tak wspaniałe, unikalne wrażenia. Majowie w Chichi mają swój autonomiczny rząd, swoją własną radę miejską i własną policję. Nie chcą, aby władza z Guatemala City mieszała się w ich sprawy. I chyba słusznie!
Oglądając miasto, czystość, porządek, brak biedy tak powszechnie rażącej oczy w innych nieindiańskich częściach kraju dochodzę do wniosku, że Indianie doskonale radzą sobie z samorządnością, kontynuując piękne tradycje sprzed tysięcy lat.
|
Młoda sprzedawczyni lalek |
Wychodzę z kościoła na rynek, sunę "uliczkami" miedzy straganami, gdzie dzieci, kobiety i mężczyźni wirują w swoich fioletowo-czerwonych regionalnych strojach. Tradycyjny ubiór absolutnie dominuje na uliczkach Chichi, tradycja dżinsów na szczęście jeszcze nie zapuściła tu zbyt mocno swoich korzeni.
Majowie rozłożyli swoje towary w środkowej części rynku, podziwiam tkaniny, rzeźby z drewna, ceramikę, torby... Tutaj również jest kilka jadłodajni gdzie można się doskonale pożywić za przysłowiowe grosze.
|
Cmentarz w Chichicastenango |
Dojeżdżając do Chichicastenango zauważyłem zadziwiająco kolorowy cmentarz na przedmieściach. Mam wystarczająco dużo czasu, aby wyjść na moment z zatłoczonego do granic możliwości rynku i na pół godziny zagłębić się pośród cmentarnych domków odmalowanych w pastelowe kolory. Miejsce jest przeurocze.
Kiedy powracam do centrum, napotykam na świetnie zaprojektowany hotel Maya Inn. Przed bramą stoją panowie z obsługi w strojach nawołujących jak najbardziej do dawnej tradycji majowskich wojowników. Nie mogę się powstrzymać, aby nie wykonać kilku zdjęć, oczywiście - jak zawsze w tych okolicach - za zgodą fotografowanych.
|
Schody kościoła Calvaria |
Wracam na rynek, tym razem wchodzę do wnętrza drugiego z ważnych kościołów - Calvaria. Jest skromniejszy od poprzedniego, ale z równie ciekawą fasadą i - znowu - tajemniczo wyglądającymi wiernymi, którzy przycupnęli na środku posadzki. U Indianki kupuję kulistą, krwistoczerwoną świecę i ciemnozieloną podstawkę. Dzisiaj są Andrzejki, moje imieniny, zamierzam więc roztopić kulę i dopełnić wróżb. Noc spędzam w bungalowie, przy basenie, pośród ogrodów wysadzonych tropikalnymi kwiatami. Jest już ciemno, nad głową świeci młody Księżyc i Mars.
|
Andrzejkowe wróżby |
Przy dwóch stołach z dwoma butelkami Absolutu siedzi dziewięcioro gości. Od trzech indiańskich kucharek dostałem patelnię, na której w kuchni roztapiam kulistą święcę, podchodzę do zebranych i wlewam zawartość na dwa razy do basenu. Podnoszę wystudzone kształty i patrzę wnikliwym wzrokiem w wyczarowane obrazy.
Myślę o bliskich, których nie ma obok, a których tak bardzo chciałbym tutaj dzisiaj zobaczyć. Myślę o Andrzejkach z dawnych licealnych i studenckich czasów... Teraz też wróżby zaczynają nabierać konkretnych rysów; Edward otrzymuje idealną wręcz mapę Argentyny, Wojtkowi odlew przypomina do złudzenia konika morskiego, Ania w swojej formie widzi tajską tancerkę, a Magda - papugę. Czar andrzejkowej nocy trwa pod zwrotnikowym niebem, przez chwilę przenosimy się w przestrzeń poza czasem i poza miejscem...
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|