19 maja 1999
Po szybkiej odprawie na lotnisku "Okęcie" zostaje nam ponad dwie godziny na zwiedzenie lotniska i pokazanie dziecku samolotów. Potem przez cały pobyt w USA bezbłędnie rozpoznawała ich dźwięki. Na bilet dziecięcy można jako dodatkowy bagaż zabrać wózek. Zgłasza się go od razu do odprawy, ale można z niego korzystać do samego wejścia do samolotu. Oddaje się go dopiero w rękawie prowadzącym do niego. Tam też (niemal bezpośrednio po lądowaniu) można go odebrać.
Przy robieniu rezerwacji lub kupnie biletu można zamówić dla dziecka specjalny zestaw, w skład którego wchodzą odżywki i soczki. Dziecko do ukończenia dwóch lat korzysta z 90% zniżki w opłacie za bilet. Nie gwarantuje to jednak dla niego osobnego miejsca w samolocie. Dla kilkumiesięcznych dzieci montuje się na przodzie samolotu specjalne leżaczki. Starsze, muszą liczyć na to, że w samolocie nie będzie kompletu pasażerów. Przy odprawie jest już dla nich warunkowo rezerwowane miejsce obok rodziców, które jednak może być w ostatniej chwili przekazane pełnopłatnemu pasażerowi. Wówczas pozostaje odbycie podrózy na kolanach któregoś z rodziców. Połowa maja nie jest jeszcze szczytem sezonu, tak że bez problemu mieliśmy trzy miejsca obok siebie.
Po lądowaniu w Chicago ponad godzinę spędzamy w kolejce do odprawy paszportowej, przygotowani na żmudną procedurę udowadniania celu naszego pobytu (potwierdzoną obserwowanymi długimi rozmowami urzedników imigracyjnych z pasażerami, często przy pomocy tłumaczy) i to w dodatku z całą rodziną. Gdy przyszła na nas kolej, zadają nam tylko jedno pytanie: "Why are you here?". Odpowiedź: "We are tourist" wystarcza i w naszych paszportach lądują stemple otwierające nam bramy Ameryki. Do centrum udajemy się odebrani przez rodzinę, u której spędzamy 2 dni.
21 maja 1999
Wyruszamy autobusem "Greyhound" do Denver (około 1000 mil). Bilety kupowane były w USA. Przejazd w dwie strony dla dwóch osób kosztuje 195 USD (ze zniżką dla dwóch osób podróżujących razem). Przelot samolotem kosztowałby nas ok. 500 USD, a przejazd pociągiem "Amtrak" - ok. 350 USD. Wynajęcie samochodu w Chicago i przejazd nim do Denver i z powrotem oznaczałoby co prawda niższe koszty podróży, ale dodając dodatkowe 4 dni wynajmu (tylko jedno z nas prowadziło samochód) wyszłoby nieco drożej, a stracilibyśmy 2 dni.
Główny dworzec autobusowy w Chicago, mimo że zlokalizowany jest niemal w samym centrum, nie robi wrażenia dworca metropolii. Słabo oznakowany, mało pojemny. Panuje w nim straszny tłok. Upływa trochę czasu zanim orientujemy się w sytuacji. Każdy kierunek jazdy ma swoje wyjście, do którego ustawia się kolejka pasażerów. Ze względu na małe pomieszczenie (w stosunku do potrzeb dużego miasta) kolejki te krzyżują się ze sobą, ale o dziwo, panuje niemal idealna kultura i porządek. Kilkanaście minut przed planowanym odjazdem drzwi się otwierają. Kierowca sprawdza bilety i wpuszcza pasażerów z bagażami na peron. Bagaże zostawia się przed autobusem, są one chowane do bagażnika. Tu okazało się, że trzeba było je wcześniej zgłosić do odprawy i otrzymać specjalne naklejki, nalepiane na bagaż (podobnie jak w samolocie). Po krótkim wyjaśnieniu udaje mi się wrócić do głównej hali dworca i załatwić formalności, mimo że pani wydająca karteczki powinna wpierw bagaż obejrzeć i ocenić ile sztuk bagażu naprawdę się posiada, a właściwie na ile sztuk on wygląda. Dzięki temu zamieszaniu udało nam się "przemycić" do środka, bez dopłaty, krzesełko dla dziecka umożliwiające wygodniejsze siedzenie.
Wyjeżdżamy z Chicago o 11:45. Co kilka godzin kierowca robi postoje na dworcach autobusowych lub parkingach. Ok. 23:00 docieramy do miejscowości Omaha (na pograniczu Iowa i Nebraski). Tutaj dowiadujemy się o 45-minutowej przerwie na sprzątanie autobusu, która przeciąga się do ponad dwóch godzin. Dworzec w Omaha jest jeszcze mniejszy niż w Chicago a przerwę ma tu wiele autokarów. Znajduje się w tak nieciekawym miejscu, że lepiej daleko się od niego nie oddalać w dzień, a co dopiero w środku nocy...
22 maja 1999
Po 21 godzinach docieramy do Denver, stolicy stanu Kolorado. Bez trudu znajdujemy wypożyczalnię AVIS, skąd już po 5 minutach wyjeżdżamy ociekającym wodą autem. Całe szczęście, że jest sobotni ranek i nie ma zbyt dużego ruchu. Zwiedzanie Denver zostawiamy sobie na powrót. Robimy tylko krótki spacer wśród drapaczy chmur, poszukując sladów z "Dynastii". Udajemy się na południe do Colorado Springs, gdzie nocujemy na campingu za 21,19 USD. Wybraliśmy jeden z droższych, gdyż według opisu miał on być wyposażony w kuchnię. Okazało się, że "odpłynęła" ona podczas ubiegłorocznej powodzi. Wieczór spędzamy na aklimatyzacji i poznaniu najbliższej okolicy. Noc bardzo zimna.
Źródło: TravelBit