6 czerwca 1999
Zaczynamy od mszy. Tym razem nie ma śniadanka, bo parafia jest tylko katolicka. Zatrzymujemy się więc po drodze i za 1,99 USD serwujemy sobie jajecznicę z nieograniczonym limitem napojów zimnych i gorących. Naszym głównym celem jest pomnik legendarnego wodza Siuksów - Szalonego Konia ("Crazy Horse"), którego budowę rozpoczął ponad pół wieku temu nasz rodak Korczak Ziółkowski. Zakończenie inwestycji przewiduje się za ok. 60 lat. Wstęp do rezerwatu kosztuje nas 7 USD od osoby. Kasjer pyta nas, czy zamierzamy zdobywać górę. Nie wiedzieliśmy o co mu dokładnie chodzi, więc aby nie skasował nas więcej odpowiadamy, że nie. Była to zła odpowiedź. Okazało się, że rzeźbę można zwykle oglądać z daleka, z oddalonego o ok. 4 km centrum turystycznego. Ale raz w roku, w pierwszą niedzielę czerwca, można podejść aż pod samą głowę Szalonego Konia. Uczestnicy marszu nie muszą wówczas płacić za wstęp, a każdy dostaje specjalne potwierdzenie. O dziwo, przy wyjeździe, po jego okazaniu, dostajemy z powrotem 14 USD. Na terenie centrum turystycznego funkcjonuje darmowa kawiarnia z kawą i herbatą.
Pomysł na pomnik Szalonego Konia powstał pod wpływem innej monumentalnej skalnej rzeźby - Góry Prezydentów ("Mount Rushmore"), oddalonej zaledwie o 30 minut jazdy. Po drodze, w "Custer State Park" udaje nam się zobaczyć muflony.
Przy ponownym przejeździe przez Custer odwiedzamy miasteczko jaskiniowców "Flinstone" (5,50 USD za osobę), zbudowane na podstawie popularnej kreskówki. Nie wiem kto miał większą frajdę: dzieci, czy rodzice. Domki jak z bajki. Można też pojeździć pojazdem jaskiniowym, kolejką, a także spotkać Freda i Barney-a.
Wieczorem dojeżdżamy do kolejnej góry bliskiej sercu każdego Amerykanina - "Devil Tower", wykorzystanej w filmie "Bliskie spotkania trzeciego stopnia". Robi ona niesamowite wrażenie. Wyrastająca jak spod ziemi idealnie pionowa, ciemna skała stojąca na równinie. Aż nieprawdopodobne, że można ją zdobyć. Dookoła góry na polanach żyją pieski prerii. Świszcząca łąka wygląda tak, jakby to była istna inwazja gryzoni.
7 czerwca 1999
Odwiedzamy ostatni nasz park narodowy w USA - "Badlands". Pierwsza część parku jest namiastką Wielkiego Kanionu. Za to druga - skupiskiem fantastycznych form skalnych przypominających wyglądem alpejskie szczyty, jak i pustynne ostańce. Z parku podążamy szlakiem życia Szalonego Konia, próbując odnaleźć, z wielkim trudem, jakiekolwiek ślady. Wjeżdżając do Nebraski, zauważamy zmianę okolicy. Zamieszkałe przez indiańską ludność miasteczka bardziej przypominają albańskie wioski niż Amerykę.
8 czerwca 1999
Ostatni dzień na zachodzie USA. Przedpołudnie spędzamy na przepakowaniu. Potem dojazd do Denver, oddanie auta i oczekiwanie na autobus. Tym razem musimy dopłacić 15 USD za dodatkowy, piąty, bagaż. Odjeżdżamy ze stolicy Kolorado o 16:40. W autobusie spotykamy Polaka, który podróżował dwa tygodnie autobusami. Opowiadał nam, że w niektórych był jedynym białym. Zresztą teraz też stanowimy mniejszość. Najwięcej jest Meksykanów.
9 czerwca 1999
Postój w Omaha między 4:00 a 6:00 nie należy do przyjemności. Wszyscy muszą bezwzględnie opuścić autobus. Próbujemy wynegocjować z kierowcą, aby móc zostać w środku ze śpiącym dzieckiem. Okazuje się to niemożliwe, gdyż będzie gruntowne sprzątanie. Nie sądzę, by była to prawda. Po powrocie wszystkie leżące na podłodze śmieci zastajemy na swoim miejscu. Przed Chicago autobus staje na parkingu, i tu niespodzianka. Do środka wchodzi policja imigracyjna. Prosi wszystkich o opuszczenie autokaru oraz przedstawienie się. Pytają skąd się pochodzi i co się robi w USA. Meksykanie, nie rozumiejący nawet słowa po angielsku, odprowadzani są do policyjnych samochodów. Do Chicago dojeżdżamy więc zaledwie w parę osób.