3 czerwca 1999
Na campingu położonym ok. 60 mil na północ od Salt Lake City dowiadujemy się, że w pobliżu znajduje się miejsce, w którym w 1869 r. połączyły się tory kolei budowanej od Wschodu i z Zachodu. Bez wahania decydujemy się zboczyć 50 mil. W parku "Golden Spike" stoją dziś dwie oryginalne lokomotywy parowe, konkurencyjnych wówczas firm, w pełnej gotowości buchające ogniem i parą. Od strażniczki dowiedzieliśmy się, że możemy je zobaczyć. Dwa razy nie trzeba było nam powtarzać. W mig wdrapaliśmy się na nie i czuliśmy się jak maszyniści. Zrozumieliśmy ją jednak zbyt dosłownie. Owszem, można było je zobaczyć, ale ze znajdujących się za nimi podestów, o czym uprzejmie nas po chwili poinformowała, prosząc o opuszczenie eksponatów. Ale tego co zobaczyliśmy i odczuliśmy nikt nam już nie mógł zabrać.
Tego dnia naszym celem był przejazd przez stan Idaho jak najbliżej parku "Yellowstone". Po drodze zatrzymaliśmy się jednak w ZOO-Safari. Za 17 USD od samochodu mogliśmy bez końca krążyć wśród bizonów, reniferów, ale i niedźwiedzi grizzly. Jeden z nich bardzo zainteresował się naszym autem. Był już chyba jednak po lunchu, bo skończyło się tylko na dokładnym obwąchaniu. Innym razem zostaliśmy zaatakowani przez indyki, które weszły nam pod auto. Długo staliśmy, licząc czy wszystkie już spod niego wyszły. Przejażdżki po parku można było przerywać wizytą u małych grizzly, które baraszkowały jak prawdziwe bobasy. Dla dzieci dodatkową atrakcją było głaskanie małej kozy.
Śpimy w komfortowym domku campingowym za 48,15 USD, ok. 40 mil od "Yellowstone", nastawieni po lekturze przewodników, że im bliżej parku tym drożej. W takich warunkach udaje nam się w końcu wypisać pocztówki.
4 czerwca 1999
Budzi nas cudowna pogoda. Po drodze wysyłamy kartki (znaczek do Europy - 0,55 USD). Wbrew lekturze, w wiosce West Yellowstone (stan Montana), leżącej u zachodniego wejścia do parku, zauważamy reklamy oferujące pokój za 30 USD.
Droga w parku tworzy pętlę w kształcie ósemki. Od strażniczki dowiadujemy się, że jedna z dróg jest niestety zamknięta. Czeka nas więc albo powrót tą samą drogą, albo rezygnacja z części parku. Zobaczymy.
Zaraz po wjeździe zauważamy w oddali bizony. Pstrykamy chyba z pół filmu. Potem okazało się, że bizony normalnie spacerowały po drogach, ustawiając się wręcz do obiektywów. Decydujemy się najpierw przejechać pętlą południową, przy której zgromadzone są największe atrakcje - gejzery. Wśród nich poprowadzone są wygodne podestowe chodniki. Ma się wrażenie jakby gejzery miały połączenie z piekłem. Wszystko gotuje się, syczy. Nawet córeczka nauczyła się je nazywać - "bul-bul". Każdy gejzer jest inny. Woda ma różne zabarwienie, w zależności od zawartości minerałów lub flory. Także kształty są różne. Jedne wyglądają jak jeziorka, inne jak stożki wulkanów. Najciekawszy jest jednak wybuch gejzeru. Trzeba mieć szczęście, aby zobaczyć wysoką erupcję. Niektóre wybuchają tylko kilka razy w roku, inne kilka razy dziennie. Najpopularniejszy - "Old Faithful" wybucha średnio co 75 minut. Czas jego erupcji jest podawany w centrum turystycznym, toteż co godzinę zbierają się wokół niego tłumy. Gejzer potrafi jednak płatać figle. W planowanym terminie zaczął tylko głośno pomrukiwać, niemrawo wyrzucając trochę wody. Dopiero po kwadransie, gdy ludzie zaczęli się już rozchodzić, wybuchnął. Była to niewątpliwie nagroda za wytrwałość.
Wieczorem próbowaliśmy, wraz z innymi fotosnajperami, zaczaić się na wychodzące do wodopojów misie. Myśleliśmy, że jest to ich codzienny rytuał. Jednak podsłuchawszy rozmowę ludzi, mających nadzieję, że może w końcu tym razem ich tygodniowa cierpliwość zostanie nagrodzona, rezygnujemy. Tym razem nie jesteśmy wytrwali. Tym bardziej, że pogoda się psuje, zaczyna padać i musimy znaleźć na nocleg inne miejsce niż pole namiotowe. Tym razem okazuje się nim motel. Czyściutki pokój z łazienką i darmową kawą rano kosztuje nas 37,80 USD. Nie udało nam się zwiedzić całego "Yellowstone". Tu przewodnik ma rację, że potrzeba na niego minimum dwóch dni. Dobrze jednak, że byliśmy w piątek. Jutro byłoby tam pewnie zatrzęsienie turystów, co bardzo spowolniłoby poruszanie się po wąskiej drodze.