PE 2; Kolonialna Arequipa
|
|
|
Arequipa, niedziela 19 października
Godzina 10 rano, znowu na lotnisku im. Chaveza w stolicy Peru, tym razem na terminalu lokalnym. Lokalną linią lotniczą wybieramy się do "Białego Miasta" Arequipa na dalekim południu kraju, na przedpolu niebotycznych Andów.
|
Potężny masyw Chachani |
Lot Boeingiem 727 trwa około 1 godziny. Pod sobą widzimy straszną, szaro-brunatną pustynię, po prawej ocean, a po lewej smugę chmur skrywających Andy. Pomiędzy obłokami co jakiś czas ukazują się ośnieżone szczyty ogromnych gór.
W Arequipa wita nas ciepłe (23 stopnie C) powietrze, oraz piękne, bezchmurne niebo z rzucającym na kolana widokiem wulkanów Chachani (6075 m n.p.m.) i niemal idealnego stożka uśpionego kolosa El Misti (5825 m n.p.m.).
|
Fragment Santa Catalina |
Czeka na nas autobus z zaprzyjaźnionego biura podróży i zawozi do uroczego hotelu na arekipiańskiej starówce. Miasto położone jest na "tatrzańskiej" wysokości 2325 m n.p.m., stąd rześkie, górskie powietrze. Najstarsze rezydencje i kościoły zbudowane są z łatwego do obróbki białego tufitu zwanego tutaj sillar. Już pierwszy przejazd przez centrum wywiera ogromne wrażenie. Po odebraniu kluczy do pokojów i pozostawieniu zbędnych bagaży - aby nie marnować czasu - ruszamy od razu do bodajże największej architektonicznej perły Ameryki Południowej - klasztoru Monasterio de Santa Catalina.
|
Jeden z klasztornych dziedzińców |
Wstęp do klasztoru - odległego ledwie o 20 minut spaceru od hotelu - kosztuje 25 soli. Dostajemy mówiąca po angielsku przewodniczkę Carmen (faktycznie mówi po angielsku ale, strasznie cicho!) po czym... wchodzimy do środka. Obiekt jest imponujący; nieprawdopodobny labirynt wąskich uliczek, zakamarków, zaułków, kaplic, cel - istne miasto w mieście, miasto zakazane, zamieszkane w latach największego rozkwitu przez blisko pół tysiąca ludzi! Nie wyobrażam sobie pobytu w Arequipie z pominięciem tego klasztoru, kto tam nie dotarł, nawet nie wie co stracił!
|
Luksusowa zastawa zakonnych sióstr |
Santa Catalina była instytucją szczególną, założoną w 1580 roku przez bogatą wdowę Marię de Guzman wyłącznie dla córek z bogatych, mieszczańskich rodów. Przyzwyczajone do wychowania w przepychu dziewczęta również i w klasztorze posiadały do dyspozycji służących, srebrne sztućce i porcelanowe talerze. Do tego mogły urządzać przyjęcia zapraszając muzyków i gości. Tego typu "klasztorne życie" w miejscu o charakterze raczej elitarnego klubu skończyło się dopiero po 300 latach, wskutek osobistej interwencji papieża w 1871 roku. Sto lat później (1970) klasztor udostępniono publiczności do zwiedzania, pomimo iż w odizolowanej części pomieszczeń Monasterio nadal żyją mniszki.
Kiedy kończymy zwiedzanie czujemy się zupełnie jak przeniesieni w czasie w magiczny sposób. Słońce świeci jeszcze dość wysoko na niebie. Pomimo dającego się coraz bardziej we znaki głodu idziemy jednak na rynek - Plaza de Armas - by podziwiać barokowe kościoły - katedrę, a w szczególności jezuicką świątynię La Compania.
|
Katedra miejska w Arequipa |
Zdobiąca całą północną ścianę rynku Miejska Katedra datuje się co prawda na 1656 rok, ale została zniszczona przez pożar w 1844 i ponownie zrujnowana trzęsieniem ziemi dwadzieścia lat później. Fasada kościoła prezentuje się imponująco w każdy dzień, zwłaszcza późnym popołudniem, ze stożkiem wulkanu El Misti w tle. Wnętrze, chociaż stosunkowo jak na barok puste, także przykuwa uwagę swoim internacjonalizmem. Dwanaście kolumn zbudowano z włoskiego marmuru, pulpit ołtarza z francuskiego cedru, lampa z brązu powstała w Hiszpanii, a organy (podobno największe w całej Ameryce Południowej)... w Belgii!
|
El Misti wznosi się nad miastem |
Kościół La Compania usytuowany w przeciwnym rogu Plaza deArmas, pomimo zbudowania w 1698 roku oparł się wszystkim po kolei trzęsieniom ziemi! Jego bogato zdobiona barokowa fasada rywalizuje z przepięknym ołtarzem krytym 18-karatowym złotem.
Na rynku po południu jest sporo ludzi, panuje atmosfera spokoju i odpoczynku, jakże odmienna od wczorajszego zgiełku procesji w centrum Limy. Urzeczeni tym stworzonym przez człowieka pięknem "zaklętym w kamień" chodzimy po centrum jak w transie, i dopiero kiedy około 18 (zaskakująco wcześnie) nastała ciemność, decydujemy się na późny obiad.
Wybór - jak się później okazało najzupełniej trafny - padł na znajdującą się przy ulicy San Francisco restaurację o egzotycznej nazwie Argentina Grill. Wnętrze stylowe, oferta ogromna, staramy się jak najszybciej i jak najlepiej zapoznać z najbardziej charakterystycznymi przysmakami regionu. Wybór pada na świnkę morska (cuy) z rusztu i stek z alpaki. Zamawiamy w ciemno! W tak zwanym międzyczasie, czekając na dania pijemy wodę, herbatę, kawę coraz bardziej interesując się lokalnymi koktajlami.
Gdzieś pomiędzy drinkiem o nazwie Erotica a Multiple Orgasmo (to jest tutejsza mieszanka wódki, kahlua, amaretto i mleka) znad stołu powstaje p. doktor Iza M. i oznajmia - chrząkając znacząco - uroczyście o swoich urodzinach. W rezultacie zasłyszanej nowości, po krótkiej chwili na salkę wkracza najprawdziwsza andyjska orkiestra złożona z najprawdziwszych potomków Inków. Zaczynają grać, z duszy, z serca, muzykę porywającą jak chyba żadna inna w świecie. Nasze pary ruszają do tańca wzbudzając nieopisane zdumienie grajków i gości ze słonecznej Italii, którzy akurat wstąpili do naszej knajpy. Jako dbający o uczestników wycieczki przewodnik starałem się wytłumaczyć, że znajdujemy się na wysokości tatrzańskich szczytów, że jutro czeka nas przejazd przez przełęcze sięgające prawie 5 tysięcy metrów, że należy dbać o zdrowie, o kondycję... groch o ścianę!
Smaczne dania znakomicie dopełniły ten jakże szczególny dzień i wieczór.
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|