Arequipa, poniedziałek 20 października.
O 8 rano opuszczamy gościnną Arequipę w gorących promieniach słońca. Zatrzymujemy się na chwilę przy małym sklepiku na obrzeżeniu miasta zaopatrując się w butelkowana wodę (1.5-2 sole za sztukę) i torebkę liści koki (1 sol), jakie mamy żuć, aby zabezpieczyć się przed wpływami soroche, czyli choroby wysokościowej.
|
Skromna kapliczka przy drodze |
Korzystając z pięknej pogody fotografujemy potężne wulkaniczne masywy Chachani (6075 m n.p.m.) i stożek El Misti (5825 m n.p.m.). Mijamy Yura z jej fabryką cementu i skromny pomnik upamiętniający tragiczny wypadek drogowy w którym w 2000 roku zginęło 6 polskich turystów i 2 Peruwiańczyków.
***
|
Dzikie wigunie powyżej Arequipa |
Serpentynami wspinamy się na altiplano - Płaskowyż Andyjski - omijając półkolem masyw Chachani. Wjeżdżamy na teren rezerwatu przyrody Reserva Nacional de Salinas y Aguada Blanca, gdzie żyje blisko 5 tysięcy wiguni, podobnych do lam zwierząt z rodziny wielbłądowatych.
W oddali ukazuje się ośnieżony wulkan Ampato, sięgający 6288 m n.p.m. Roślinność wokoło jest uboga: wypalona słońcem trawa, suche krzaki, a jednak dzikie zwierzęta potrafiły zaadoptować się do tych pustynnych warunków. Poza wiguniami żyją tu lisy i śmieszne zające z długimi zakręconymi ku górze ogonami zwane viscacha. Poza tym widzimy stada lam i owiec. Niestety, strusie i pumy zostały przez człowieka zupełnie wytrzebione.
|
Zagroda z lamami |
Kierowcą naszego autobusu jest Freddy, a lokalną przewodniczką - świetnie obeznana z fachem Joanna. Oni to właśnie wprowadzają nas w zadziwiający świat andyjskiego płaskowyżu. Dowiadujemy się, że wigunie dają najcenniejszą wełnę, na drugim miejscu guanaco, dalej młode alpaki, dorosłe alpaki, a na ostatnim (piątym) miejscu jest wełna z lamy.
O 10:30 dostrzegamy pierwsze stadko wiguni. Zwierzęta są mniejsze od lam, smuklejsze, mają ładne brązowe futro. Zaraz za rozwidleniem dróg w stronę Juliaca i Chivay przystajemy na pierwszy odpoczynkowy postój.
|
Indianie z Altiplano |
Utrzymuje się piękna pogoda, wokoło wirują trąby powietrzne, zamawiamy herbatę z liści coca, oglądamy towary (głównie wyroby z wełny) rozłożone na kocach przez miejscowe Indianki.
Robię zdjęcie młodemu sokołowi "zaprzyjaźnionemu" z restauracją i... jedziemy dalej żegnając się z asfaltem, by po godzinie stanąć na najwyższej przełęczy Patapampa na niebagatelnej (w europejskim odczuciu) wysokości 4950 m n.p.m. Toć to sto metrów wyżej niż Mt. Blanc!
|
Kamienne kopczyki apacheta na przełęczy Patapampa |
Po wyjściu z autobusu nie mamy już najmniejszej wątpliwości jak bardzo rzadkie jest tutaj powietrze, kilka zaledwie kroków do góry okupimy zadyszką... Na tej wysokości nie ma żartów z czyhającą na każdym kroku chorobą wysokościową.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcia wieżyczek apacheta ułożonych z kamieni i zjeżdżamy w dół do doliny rzeki Colca.
|
Chivay w dolinie Colca |
Zjazd obfituje w kolejne zachwycające widoki na część doliny z miasteczkiem Chivay w jej górnej części, przystajemy przy kamiennych zagrodach z lamami, których uszy obwieszone są kolorowymi wstążkami jako znak rozpoznawczy właściciela. Lamy i alpaki zostały udomowione przez człowieka już 6 tysięcy lat temu! Przystajemy też, aby Joanna pokazała nam roślinę chacha come, która łagodzi objawy choroby wysokościowej, zatrzymujemy się przy niespodziewanych w takiej okolicy stawach, gdzie pasą się ibisy i stada czarno-białych andyjskich gęsi.
|
Nasz hotel z gorącymi źródłami |
W Chivay, o 14:15, zatrzymujemy się na głównym rynku i w restauracji El Balcon de Don Zacarias spożywamy obiad. Za 20 soli serwują tutaj bufet z dużym wyborem warzyw, zup, z kurczakiem, stekiem z alpaki i półsurowym marynowanym pstrągiem.
Jeszcze tylko 40 minut jazdy w dół doliny Colca i punktualnie o 16 dojeżdżamy do celu dzisiejszego dnia - luksusowego resortu Colca Lodge znajdującego się na prawym brzegu rzeki, w miejscu, gdzie powulkaniczne gorące źródła docierają do rzeki. Na terenie hotelu/resortu znajduje się prywatne kąpielisko z gorącymi, mineralnymi źródłami. Nadal jesteśmy bardzo, bardzo wysoko, około 3500 m n.p.m., obowiązuje więc nadal zasada wolnych kroków.
|
Rodzina z Chivay |
Tuż po rejestracji rozpierzchamy się w kilku basenach, gdzie można wybrać najodpowiedniejszą dla siebie wodę, od 80oC (nie ma nikogo!) w pierwszym basenie, poprzez 37-39oC w drugim, 33-35oC w trzecim, 18oC w następnym... i tak dalej. Kto chce, może wejść do czystej, niebieskiej rzeki. Ta rzeka mnie kusi. Dowiaduję się, że żyją tutaj pstrągi, montuję więc wędkę, zakładam obrotowe błystki i przeczesuję głębie w pobliżu basenów. Mam kilka szarpnięć, ale widocznie ryby są zbyt małe aby się zahaczyć, zmieniam więc technikę i zakładam kawałek mięsa na malutki haczyk. Przynętę rzucam na dno, aby już po chwili wyjąć pstrąga potokowego o wielkości w sam raz odpowiadającej patelni. Zanoszę rybę do hotelowej kuchni prosząc o przyrządzenie. Była wyborna.
|
Unikalne rośliny wysokich Andów |
Pałaszując ze smakiem pstrąga wspominam lekturę książki o zdobyciu najgłębszego kanionu świata - Kanionu Colca przez naszych polskich kajakarzy pod kierownictwem Andrzeja Piętowskiego, którzy... chwilami głodowali na brzegach rzeki tak przecież obfitującej w ryby!
Nad Andami zapada czarna noc z wojennym Marsem czerwieniącym się wysoko ponad naszymi głowami.
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|