Tafraoute
Jest bardzo przyjemnym miastem, w którym spędziliśmy aż 4 dni. Kemping Les Trios Palmiers - dobry, choć pozbawiony zupełnie cienia (a było piekielnie gorąco), jeden czynny prysznic, szkło na murze. W nocy grasował po nim czarny skorpion, ale go upolowano. Z miasteczka (podobnie jak z każdej budki w Maroku) można spokojnie dodzwonić się do Polski, a jakość dźwięku jest zdumiewająca (3 zdania - 15 DH). Cóż takiego można robić w Tafraoute? Wybraliśmy się obejrzeć rzeźbioną Gazelę (mijając hotel Les Amandieres, droga do Tazki), a potem z pobliskiej wioski Adai, zgodnie z zaleceniem przewodnika GeoCenter, ruszyliśmy obejrzeć "godne uwagi prehistoryczne petroglify" i gdzie doszliśmy? - do Rzeźbionej Gazeli. Ruszyliśmy również w stronę Aguard Oudad. Można spróbować dostać się do Malowanych Skał przechodząc przez wioskę (należy skręcić przy małym sklepiku po prawej stronie) lub iść dalej prosto drogą aż na niewielką przełączkę, gdzie należy ostro skręcić w prawo i iść w tym kierunku. Po ok. 10 minutach powinny się ukazać Malowane Skały. Drogowskazy po drodze są dość tajemnicze i tak naprawdę trudno się domyślić, w którym momencie należy skręcić. Na pewno skusi was zdobycie szczytu Ibel Lekst, wznoszącego się po północnej stronie doliny Aheln. Należy dojechać na przykład wynajętym w Tarakatine za 140 DH starym Land Roverem do przełęczy Tizi'n Tarakatine i wioski. Przechodzi się przez wioskę i idzie w górę grzbietem coraz wyżej. Po minięciu kilku wzniesień terenu można dostrzec szczyt oznaczony kamiennym słupkiem. Wejście zajmuje ok. 4 godzin. Zejście trzeba sobie dobrze przemyśleć, żeby się nie wpakować w niepotrzebną kabałę. Pod szczytem otwiera się przepaść doliny prowadzącej w dół do widocznych dwóch wiosek i głównej drogi. Da się nią zejść, ale nie wprost ze szczytu, lecz należy pójść dalej granią do widocznej przełęczy. Nieomal przy wylocie doliny znajdzie się wodospad niemożliwy do przebycia (obok skalnego okienka), który można spokojnie obejść z lewej strony. W drugiej z kolei wiosce jest sklep. Dla ambitnych polecam wyprawę do Agadir Tasguent. Trzeba dostać się do rozwidlenia dróg na przełęczy Tizi'n Hlil (autostop wcześnie rano), a dalej próbować dostać się do Ait Abdallah (niezwykle senna wioska). Z wioski do spichlerza jest jeszcze 26 km, ale nie ma tu drogi asfaltowej. Pozostaje albo iść piechotą w obie strony, albo liczyć na cud, tzn. przejeżdżający Land Rover z turystami, który nas zabierze. W wiosce są tylko dwa samochody, w tym jeden stoi na cegłach, a drugi jest własnością gościa, który nie chce słyszeć o jakiejkolwiek jeździe. W oczekiwaniu na pojazd weszliśmy (1,5 godziny marszu) na majestatycznie górujący nad wioską szczyt Ibel Azgour (2092 m npm) - od wylotu wioski kierować się na południowy zachód. Wieczorem pojawiło się w wiosce kilka aut, ale żadne nas nie zabrało. Pozostało więc do pokonania 31 kilometrów asfaltu do kempingu lub nocleg w którymś z domów i enigmatyczny autobus o 6:00 rano. W Tafraoute właściciel kempingu na pewno zaprosi was na herbatę do La Maison Tuareg, gdzie wysłuchacie opowieści z pustyni i koncertu muzyki tuareskiej, a wszystko po to, aby coś wam sprzedać. Jeden z muzyków jest strasznie "napalony" na alkohol, więc można go tu korzystnie sprzedać.
W drodze do Aut Mellout zwróćcie uwagę na Tioulit.
Taroudannt
Poraził nas tutaj piekielny upał. Wieczorem w miasteczku zrobiło się przyjemnie, wyruszyliśmy więc na tutejszy suk, który okazał się dość interesujący. Nie ma kempingu - trzeba chodzić po hotelikach (wybór jest duży). Nas interesował większy pokój, w którym wszystkie siedem osób mogłoby się wyspać. Nie pamiętam jego nazwy, ale było to na głównej ulicy, naprzeciwko cukierni, za placem Al Alaouyine. Pokój kosztował 100 DH, a na parterze w barze można było oglądać TV Polonię.
Asni
Po przejechaniu przez przełęcz Tizi'n Test, co było niemałym przeżyciem, dotarliśmy do tego małego, zapyziałego miasteczka z mnóstwem wlokących się za nami cwaniaków, usiłujących coś sprzedać. Jedyną rzeczą godną uwagi były tu zupki za za 1,5 DH, które były podawane w glinianych miseczkach, a którymi naprawdę można było się najeść.
Marakesz
Zatrzymaliśmy się na kempingu z dobrze zaopatrzonym sklepem spożywczym, wodą zdatną do picia, działającymi (niektórymi) prysznicami. Ostrzegam przed dość aktywnymi złodziejami, którzy bez problemu wchodzą od tyłu na kemping. Z kempingu do centrum, na plac Jemaa El Fna, jest około 30 min drogi. Marakesz to miasto, do którego czuję wielki sentyment. Tu bowiem przeżyliśmy wiele zdarzeń i skąd trudno było się nam wyrwać. Spędziliśmy tu tydzień (licząc jeszcze dni po powrocie z gór). Co trzeba zobaczyć? Plac Jemmaa El Fna, na który wraca się kilka razy w ciągu dnia, który kusi wieloma atrakcjami i stwarza wspaniałe okazje do robienia zdjęć (ale uwaga, jeśli zostanie się na tym przyłapanym, to trzeba zmykać, bo inaczej trzeba płacić). Zimne soki pomarańczowe są wspaniałym antidotum na lejący się z nieba żar. Kosztują 2,5 DH, ale nie należy tyle płacić. My dogadaliśmy się z jednym sprzedawcą, który za 10 DH dawał nam 7 soków i zawsze do niego wracaliśmy. Konkurencja jest spora, więc jeśli nie zgodzi się jeden, to zrobi to drugi. Suki i medina - tu również trzeba spędzić wiele czasu napawając zmysły smakami, zapachami i kolorami. Zabytki warte zwiedzenia:
- meczet Kotubija - niestety tylko z zewnątrz; w tym czasie obłożony był rusztowaniem;
- Bab Agnaou i grobowce Saatydów - numer z autoryzacją nie przechodzi;
- koniecznie pałac De La Bahia - zwiedzanie z przewodnikiem, biletu się nie kupuje, a po zakończeniu zwiedzania, gdy ma się nadzieję, że zniesiono opłaty, przewodnik kasuje po 10 DH;
- Medresa Ali Ben Jusuf - obowiązkowo trzeba zobaczyć;
- Dar Si Said - niewątpliwie jedno z najciekawszych muzeów sztuki marokańskiej;
- Jardin Majorelle - ciekawa roślinność i w sumie bardzo sympatyczne miejsce, w środku muzeum sztuki (zamknięte), wstęp 15 DH; ultra czyste toalety z różowym papierem;
- pałac El Badi - myślę, że niejednego może rozczarować, gdyż właściwie są to tylko ruiny murów, trochę lochów i betonowe dwa baseny;
- hotel La Mamounia - wart zwiedzenia ze względu na niespotykany wybór map, przewodników (w tym Michelin, Lonely Planet, Rough Guide i inne), ogrom kolorowych albumów, książek o Maroku, slajdów itp. Podejrzewam, że tego, co można tutaj dostać na temat Maroka, nie ma w najlepszych księgarniach turystycznych Europy Zachodniej.
Nie jest wart długiej drogi Jardin Menara, który nie ma nic wspólnego z ogrodem. Szkoda również czasu na poszukiwania Kubba Ba'adiyn. W Marakeszu warto zajrzeć do sklepu z wyrobami z kamienia - miliony masek i figurek (gdzie to jest, nie jestem w stanie wytłumaczyć, ale gdzieś w okolicy suku). Przy Av. Yacoub Al-Mrini znajduje się kościół katolicki - msze w niedziele o 9:00.
Źródło: TravelBit