17.02
Zwiedzanie Singapuru. Przejazd piętrowym autobusem (dla nas atrakcja) do WTC (World Trade Center), (0,90 $S), skąd kolejką linową wyjazd na górę Faber, a potem na wyspę Sentoza (12 $S). Piękne widoki z góry. W oddali wieżowce centrum Singapuru. Pod nami wielkie kilkupiętrowe statki wycieczkowe. Odpoczywamy na plażach Sentozy. Autobusem nr 97 (0,90 $S) wracamy do centrum. Zwiedzanie dzielnicy hinduskiej Little India, dzielnicy arabskiej, chińskiej. Obserwujemy modlących się Chińczyków, słuchamy sympatycznej muzyki chińskiej. Wyjaśniamy im, że to drugi Nowy Rok dla nas w tym roku.
18.02
Przejażdżka nowoczesnym metrem (0,70 $S). Autobusem nr 170 (koło Bencoolen St., 1,20 $S) wyjeżdżamy do Johor Bahru - po drodze przekraczamy granicę. Autobusem nr 207 (2 RM) jedziemy na lotnisko (40 km od miasta). Okazuje się, że nie ma biletów do Kota Kinabalu na Borneo. Lotnisko zamykają o 22.00, więc wracamy autobusem 207 (0,90 RM) do małego miasteczka Senat. Szukamy hotelu - wszystko drogie. Śpimy za zgodą jakiegoś wiernego na dywanach przed salą modlitewną w meczecie.
19.02
Do 2 w nocy nauczali w meczecie, a o 5.30 obudziło nas głośne nawoływania muezina. Wracamy na lotnisko. W ostatniej chwili o 10.00 sprzedają nam bilety (wylot 10.30, 345 RM w jedną stronę). Lot trwa 2,5 h. Nad całym Borneo kłębowisko chmur. Po przylocie idziemy piechotą do głównej drogi i minibusem (1 RM) dojeżdżamy do dworca autobusowego. Minibusem po długim targowaniu wyjazd do Ranau (odjazdy o 8.00 i 12.30, 10 RM). Miasteczko jest bazą wypadowa na górę Kinabalu. Kilka kilometrów za miastem pada, jest mgła. Często droga wijąca się pomiędzy szczytami wśród dżungli jest zawalona mułem i kamieniami. Wysiadamy po kilku godzinach przed Ranau przy bramie siedziby Parku i obok znajdujemy hotelik (10 RM - 1 os.). Jest deszczowo, mgliście, zimniej niż w Keke (jak nazywają Kota Kinabalu - stolicę stanu Sabah).
20.02
W sumie opłaty na 1 osobę wynoszą około 120 RM. Można to ominąć, ale trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że jest to nielegalne. Po drodze przewodnicy kontaktują się, dlatego trzeba by wejść i zejść w ciągu 1 dnia (mordęga straszna). Można to zrobić w następujący sposób. Wykupić bilet wstępu do parku za 2 RM w bramie, nie wchodząc do recepcji. Asfaltową drogą (około 1,5 h) dojść do podnóża - Timpohon Gate i wchodzić na szczyt. Spać na górze nie można, bo rezerwację robi się w recepcji. Zdobyliśmy szczyt legalnie. Autobusikiem spod recepcji parku (1560 m n.p.m.) dojeżdżamy do Timpohon Gate (1866 m n.p.m.) oczywiście z przewodnikiem, który jest niepotrzebny - ale taki jest wymóg. Powoli ścieżką w dżungli wchodzimy po stopniach skalnych, drewnianych, ziemnych. Czasem trzeba wychodzić po drabinie zbitej z drewnianych kantówek, podpartej na ziemi i kamieniach. Do szczytu jest 9 km. Najdłuższe 9 km w moim życiu. Co 0,5 km są zbiorniki wody pitnej, którą można pić bez przegotowania. Jesteśmy ubrani w długie spodnie i koszule z długim rękawem -niepotrzebnie. Mały plecak (5 kg) ciąży okrutnie. Pot leje się ze wszystkich części ciała. Wraz ze zmianą wysokości zmienia się roślinność. Dżungla zmienia się w suchy, niski, karłowaty, krzaczasty lasek. Między krzakami rosna endemiczne kwiaty - Pitcher Plants. Po wielu, wielu odpoczynkach i 6 godzinach docieramy do 3320 m n.p.m., do punktu Gunting Lagadan Hut. Lekki posiłek i leżymy w domku skonani. Fatalne warunki, zimno, nieszczelne szyby w oknach. Jedyny plus - jest kuchnia z naczyniami. Gotujemy zupki i herbatę. Kładziemy się spać w ubraniach i dwóch śpiworach, które są w pokoiku. Nie świecimy światła ze względu na komary.
21.02
Wychodzimy o 3.00 ścieżką z Summit Trail w kierunku szczytu. Jest ładna pogoda, ciemna noc, rozgwieżdżone niebo - świecimy latarkami. Na dole daleko błyskają się światła miast Kota Kinabalu i Ranau. Na tej wysokości nie ma roślinności, zostały tylko skały. Wspinamy się po skalistym podłożu, asekurując się linami, częściowo wchodzimy po drewnianych drabinach. Oddech coraz cięższy a serce wali jak młot. Coraz częściej odpoczywamy. Pcha mnie do góry tylko chęć zdobycia szczytu. Wzrok przyzwyczaił się do ciemności - wyłączam latarkę. Po kilku godzinach dochodzimy do szczytu, czekając na wschód słońca. Spotkany Anglik informuje nas, że jest 6oC i wysokość 4100 m n.p.m. Jest lekki wiatr, trochę zimno, więc wchodzimy na zmianę z kolegą do śpiwora. Nagrodą jest piękny wschód słońca i cudowne widoki. Robimy zdjęcia, film i wracamy. Schodzimy w jeden dzień. Strasznie bolą mięśnie nóg i stawy kolanowe (mało treningu). Okropnie się pocimy. Z góry podziwiamy widoki. Całe Borneo spowite jest w chmurach, tylko nad wybrzeżem czyste niebo. Odbieramy certyfikaty i jedziemy spod bramy parku zdezelowanym autobusem (3 RM) do Ranau. Tym samym autobusem wyjeżdżamy do Sandakan. Po drodze psuje się autobus - uszczelka pod głowicą. Wracamy stopem do Ranau i innym autobusem (15 RM) dojeżdżamy do Sandakan, oczywiście krętą drogą przez góry, omijając zapadnięte całe płaty nawierzchni. Na nizinach i pagórkach widzimy wykarczowaną dżunglę i palmy rosnące aż po horyzont. Ludzie na Borneo są bardzo życzliwi. Wszyscy patrzą na nas z zaciekawieniem. W Sandakan kwaterujemy: Pat's Bed and Breakfast na Labul Rd. (25 RM - 2 os. po długim targowaniu), z centrum niebieskim autobusem - 0,40 RM). Wieczorem zwiedzamy port, centrum, bazar, kilka ulic. Wszyscy nas uprzejmie zaczepiają, obserwują, uśmiechają się.
22.02
Z dworca autobusowego jedziemy do Sepilok (1,40 RM), gdzie znajduje się Ośrodek Rehabilitacji Orangutanów. Karmienie orangutanów w dżungli odbywa się o 1000 i 1400 (bilet 10 RM, kamera 10 RM, za aparat fotograficzny nie trzeba płacić). Przez 2 godziny obserwujemy żyjące na wolności w dżungli orangutany. Orangutany chodzą między nami, podają nam łapy. Jedna z małp zjada część peleryny, a druga próbuje porwać mi parasolkę. Z ośrodka stopem docieramy do głównej drogi i autobusem (2 RM) dojeżdżamy na rozstaje dróg. Długo czekamy na minibus. Ściśnięci jak sardynki (20 RM) jedziemy do Kota Kinabalu. Docieramy w nocy. Zakwaterowanie: Hotel Somido Block 1, 1est Floor, Sinsuran Complex (25 RM - 2 os).
Źródło: TravelBit