Lwów
Będąc we Lwowie, pomyśleliśmy sobie że warto byłoby spisać pamiętnik z podróży w celu utrwalenia tego, co mogłoby po paru latach kompletnie ulec zapomnieniu. Początkowo pisaliśmy na przypadkowych kartkach, każdy swoją wersję, później, raz na parę dni siadaliśmy razem i spisywaliśmy jedną wersję. Po powrocie Irena przepisała cały pamiętnik na czysto, a ja go opublikowałem tutaj i na swoich prywatnych stronach.
Dzień pierwszy 8 lipiec
Wyjeżdżamy rano pociągiem do Przemyśla ( Włodek, Marysia i Leszek z Krakowa, Irena z Rafałem z Rzeszowa). Mamy w planie jak najszybszy przejazd do Lwowa, skąd pociągiem chcemy wyruszyć do stolicy Krymu Symferopola. W Przemyślu za 20 PLN wynajmujemy busik (wyjściowa cena 40 PLN), więc bardzo szybko i bardzo sprawnie przekraczamy granicę w Korczowej (kierowca oczywiście daje w łapę za szybką obsługę), a po 2 godz. szaleńczej jazdy w ukraińskim stylu dojeżdżamy do Lwowa ok. 13.00. Dworzec w tym mieście nie pasuje do naszych wyobrażeń na temat Ukrainy. Jest to piękny, czysty, odremontowany zabytkowy budynek, dość nowocześnie wyposażony. Ku naszemu zaskoczeniu bilety do Symferopola dostajemy bez żadnych problemów - cena 75 HR/os, przedział kupiejnyj, wyjazd 0.29. Postanawiamy zostawić bagaż w przechowalni i przy okazji obejrzeć miasto. Spacerkiem udajemy się w stronę centrum zwiedzając Cerkiew Św. Elżbiety, Prospekt Swobody, Operę, Katedrę Łacińską, Kaplicę Boimów. Odpoczywamy w kafejce przy Rynku ( kawa w plastikowych kubeczkach, a obsługa nieprzyjazna i burkliwa) i podziwiamy piękne lwowianki. Ulice pełne są zadbanych i eleganckich dziewczyn z ostrym make-upem. No cóż, sportowy strój i rozdeptane sandały to nie był jednak najlepszy pomysł, żeby wmieszać się w tłum. Po chwili podchodzi do nas Polak z konserwa turystyczną w ręce i proponuje wspólny spacer po Lwowie. Opowiada dość ciekawie, więc razem oglądamy Katedrę Ormiańską, Cerkiew Zmartwychwstania, Rynek (kamienice Czarna i Królewska), aptekę-muzeum, Kościół Dominikanów (byłe muzeum ateizmu!!!). Wszędzie pełno żebrzących Polaków, niektórzy śmieją się z konserwy zamiast dolarów.
Spacerujemy jeszcze Podwalem podziwiając kamieniczki i zaułki, po czym rozstajemy się z naszym przewodnikiem za 10 HR + 5 PLN. Podobno córka zbiera złotówki na wyjazd do Polski. Sami oglądamy jeszcze Arsenał, targ staroci (książka z XVIII w. kosztuje 80 PLN), Klasztor Benedyktynów, pomnik Mickiewicza i księcia Daniłły, Hotel George, Pałac Potockich oraz zniszczone Ossolineum. W pobliskim barze-restauracji a.la późny Breżniew spożywamy pielmienij (3,30 HR) oraz zimny barszcz ukraiński. Jedynie herbata jest OK. czyli mokra i gorąca. Toaleta jak zwykle ukraiński standard - glony, grzyby i porosty, a do tego sztuczne plastikowe kwiaty. Obsługa na podobnym poziomie, klient niczego nie dostanie jeżeli sam nie poprosi i nie upomni się o resztę. Przy Prospekcie Swobody odpoczywamy na ławeczce wśród sfory psów w miłosnym szale. W centrum miasta przy głównej ulicy zgraja obślinionych psów w pogoni za suczką wstrzymuje ruch na dwupasmówce, a co więcej, wydajemy się być jedynymi osobami, które to dziwi.
Źródło: informacja własna