Symferopol, Eupatoria
Dzień trzeci 10 lipiec
Kierownik budzi nas przed 4.00. Szybka "kąpiel" w umywalce i nasza podróż pociągiem dobiega końca. O dziwo, po 28 godz. jazdy na trasie 1200 km pociąg na dworzec w Symferopolu wjeżdża punktualnie co do minuty! Rozstajemy się z "sympatycznym" kierownikiem i wysiadamy na kolejnym czystym i zadbanym dworcu. Tu chyba jest to regułą, że dworzec kolejowy jest najelegantszym i najbardziej zadbanym budynkiem w każdym mieście. Przed dworcem oblega nas plaga naganiaczy, którzy m.in. za 17$ proponują nam nocleg z sauną (?!), ale po 28 godz. w ukraińskim pociągu mamy dosyć, więc uprzejmie dziękujemy. Wszyscy oferują nam wycieczki, noclegi i transport. Rozpracowujemy połączenia do Eupatorii (elektriczka, 3,25 HR/os, wyjazd 5.50, 2,5 godz. jazdy). Na dworcu w oczekiwaniu na pociąg przechodzimy pierwszą kontrolę dwóch policjantów, którzy legitymują nas, pytają o cel przyjazdu, czy posiadamy narkotyki oraz skąd mamy hrywny. Ogólnie są sympatyczni i spokojnie idą sobie dalej. W pociągu decydujemy się na nocleg u wspólników naganiaczki.
Wysiadamy razem na stacji Eupatoria Towarnaja i trafiamy do "bunkru" z bardzo przyjemnym podwórkiem, stołówką i sklepem. Dostajemy dwa lekko zatęchłe pokoje (2$/os), a właściciel ma mieszane uczucia co do długości naszego pobytu. Natychmiast ruszamy w trasę i marszrutką (1HR/os) docieramy na deptak, a potem na plażę. Po trudach podróży należy nam się jeden dzień leniuchowania. Plaża oczywiście płatna, totalna patelnia, wszędzie betonowe ohydy-hotele z odrapanym tynkiem zajmują całą przestrzeń. Sprytnie wchodzimy za darmo, ale jesteśmy blisko portu więc woda nieco zalatuje (temp. wody w morzu 26st, powietrza ponad 40st). Wypoczęci i wreszcie wykąpani wracamy piechotą obok bazaru (arbuz 2HR/kg, brzoskwinie 8-12HR/kg) i odkrywamy uroki spożywania kwasu chlebowego prosto z beczkowozu (mały kubek 0,3HR, duży 0,85, 1 litr 1,2HR). Zmęczeni spacerem w upale jemy obiad w stołówce przy naszym noclegu. Wykupujemy wersję 6 hrywien za trzy dania. Okazuje się, że I danie to tłusta zupa z kluskami i ziemniakami, II to ziemniaki z papryką, tłuszczem i okrawkami mięsa, III danie to kompot... Zniesmaczeni mówimy adieu!
Po odpoczynku jedziemy marszrutką do starej części Eupatorii, ale wysiadamy trochę za daleko. Mijamy starą zabytkową bibliotekę, wielu wycieczkowych naganiaczy (30-70HR), pomnik Lenina, Dworzec Morski i bulwar z tandetą. Wszędzie kolorowy kicz i karaoke. Piękna cerkiew i zabytkowy meczet są niestety zamknięte. Oglądamy skromną ormiańską cerkiew i udajemy się w stronę najstarszej karaimskiej dzielnicy Eupatorii. Nie przypomina to miasta, lecz zniszczone rudery, które jednak niezaprzeczalnie mają swój urok. Dominuje niska zabudowa z gliny lub porowatych pustaków. Ogólne wrażenie jak z podróży w czasie. Dzielnica przypomina starożytną osadę, gdzie życie płynie w innym tempie. Wszędzie pieski, smętni ludzie oraz sklepy zaopatrzone w wódkę i chleb. Po zabytkowych łaźniach tureckich zostały tylko niestety zasikane ruiny. Na ulicy Karaimskiej oglądamy dom, w którym mieszkał Mickiewicz w czasie swojej podróży. Dochodzimy do zabytkowych świątyń (tzw. "kenesy"). Stróż właśnie je zamyka, ale udaje nam się zrobić darmowe zdjęcia. To bardzo ładny i zadbany obiekt, więc postanawiamy przyjść tu następnego dnia, tym bardziej, że urocza karaimska knajpka jest kompletnie zapchana. Szukamy ormiańskiej cerkwi przy ulicy Internacjonalnoj (oczywiście jest zamknięta) oraz riun klasztrou derwiszów przy Tatarskiej. Pod wskazanym adresem zastajemy jedynie zamkniętą bramę do prywatnego domu. Robi się ciemno i niebezpiecznie więc piechotą wracamy do naszej bazy.
Źródło: informacja własna