Dżankoj
Dzień trzynasty 20 lipiec
Rano wszystkie karaluchy zniknęły, więc w dobrych humorach wychodzimy na plażę pożegnać się z morzem i kupić bilety do Dżankoj. Tłumy są ogromne, nawet nie ma się gdzie rozłożyć na betonie. Woda też nie jest zbyt czysta, więc symbolicznie zanurzamy się, robimy zakupy na bazarze i przygotowujemy się do podróży. Konsumujemy pożegnalnego arbuza oraz lody i oddajemy klucze (bilet do Dżankoj 3,50HR, odjazd 14.38 z przesiadką we Władysławowce). W pociągu spływają z nas strugi potu i wreszcie mamy okazję zobaczyć jak wygląda wagon "płackartnyj". Po drodze konsumujemy podejrzane bułeczki z mięsem, po których Irenie i Rafałowi robi się delikatnie mówiąc niedobrze.
Do Dżankoj docieramy ok.19.00, a przed nami 6 godz. czekania. Wszędzie nudno i szaroburo, wszyscy sprzedają melony. Pijemy herbatka za herbatką w obskurnych barach. Na zewnątrz robi się przyjemnie chłodno, lecz pożerają nas ogromne jadowite komary. Leszek znów się gubi, a Irena z Rafałem leczą się herbatą i wódką w przydworcowym barze. Nagle wpadamy na genialny pomysł, że może dałoby się jakoś pozamieniać te bilety, żebyśmy byli razem lub przynajmniej bliżej siebie. Dowiadujemy się, że można spróbować, ale dopiero po odprawie pociągu z Symferopola (23.22). Musimy więc cierpliwie czekać, rozgrywamy więc partyjkę Uno i odnajdujemy pogryzionego przez komary Leszka. O 23.30 próbujemy załatwić coś w sprawie biletów (dopłata 3,50HR za zmianę). Okazuje się, że są dwa miejsca w jednym przedziale. Dobre i to. Chłopcy idą odebrać bagaż z przechowalni, bo formalności z biletami trwają prawie 15 min. Nagle podchodzi pani i na dwie minuty przed zamknięciem kasy mówi, że są 4 bilety w jednym przedziale i jedno miejsce w sąsiednim. O to nam chodziło! Oczywiście bierzemy miejsca mocno uradowani nie wierząc, że się udało. Spokojnie i w dobrych nastrojach myjemy się i przygotowujemy do sprawnego zajęcia miejsc w pociągu. Nauczeni doświadczeniem bierzemy dwa komplety pościeli (6HR/kpl) i szczęśliwi zasypiamy w chłodnym przedziale.
Dzień czternasty 21 lipiec
Podróż do Lwowa mija nam znacznie szybciej i przyjemniej niż w pierwszą stronę. Być może to kwestia przyzwyczajenia do temperatury lub odpowiedniego nastawienia. Tym razem dobrze wiemy czego można się spodziewać. Scenariusz powtarza się - znów handel na peronach, kipiatok, gra w Uno, czytanie i drzemki. Nowością jest jedynie pobudka przy pomocy radia i rosyjskiej muzyczki. Kierownikiem wagonu jest tym razem kobieta i być może dlatego jest jakoś czyściej i sympatyczniej. Za oknami znów monotonny krajobraz. Wcześnie kładziemy się na pociągowych pryczach, bo przed nami pobudka o 4.00 i dalsze zwiedzanie Lwowa.
Źródło: informacja własna