Ch 6; Chiny, Pekin
| Michał Mielnikow
|
|
Tom zabrał nas do jakiejś restauracji, w której jedliśmy obiad w bardzo egzotyczny sposób. Otóż siedzieliśmy wszyscy przy okrągłym stole, po środku którego były dwa wmontowane do niego pojemniki. Cały czas gotowały się w nich dwa sosy. Na stole leżało wiele surowych produktów jak różne sałaty, mięsa, jakieś warzywa, makaron itp. Zabawa polegała na tym, że wrzucaliśmy nasze surowe produkty do tych sosów po środku stołu, gdzie się one gotowały, a po paru minutach wyjmowaliśmy pałeczkami na swoje talerze i jedliśmy. Całkiem smaczne było to jedzenie, ale nie najedliśmy się nim i musieliśmy zjeść drugi obiad na mieście.
 |
Pekin |
Po jedzeniu rozdzieliliśmy się na klika grup. Część poszła odpoczywać, część do kafejki internetowej, inni pozwiedzać. Wieczorem poszliśmy na piwko i zobaczyliśmy po drodze, jak Chińczycy zarzynają psa na ulicy tuż obok naszego hotelu, który mieścił się przecież w centrum miasta. Miejsce naszego noclegu było oddalone o jakieś 5 minut piechotą od placu Tiananmen. Po przygodzie z psem poszliśmy zobaczyć jak bawią się Chińczycy. Chcieliśmy zobaczyć jak wygląda chińska dyskoteka. Przechodnie pytani przez nas o dyskotekę skierowali nas do lokalu karaoke. Weszliśmy więc do niego i trochę się rozczarowaliśmy. Wyglądało to tak, że grupka chińskich znajomych zamykała się w jednym z licznych pokoi lokalu, w którym był telewizor z tekstem piosenki, kanapa i mikrofon i tak siedząc na tej kanapie sobie śpiewali. Zawiedzeni i zaskoczeni szybko stamtąd uciekliśmy, gdy zobaczyliśmy jak to wygląda. Zmęczeni atrakcjami tego dnia poszliśmy spać do naszej restauracji.
12 lipca
 |
Ulice Pekinu |
Po zapłaceniu za nocleg ruszyliśmy w dalszą drogą. Jednak po chwili marszu przybiegła do nas kobieta z naszej restauracji, która wrzeszcząc na całe hutongi kazała nam zapłacić za to, że poprzedniego dnia nie jedliśmy u niej kolacji. My, mówiąc, że już zapłaciliśmy, próbowaliśmy odejść, jednak ona złapała Olka za plecak i zaczęła go ciągnąć. Stwierdziliśmy, że możemy iść tak z Olkiem, że będziemy go ciągnąć w naszą stronę, a ona w końcu odpuści. Jednak niestety podbiegli jej znajomi i nie dało się tak iść, bo rozerwalibyśmy Olka plecak. Kłótnia trwała parenaście minut i w końcu daliśmy jej 20 Juanów, żeby się odczepiła od nas. Choć początkowo chciała wyłudzić 200...
 |
Ulice Pekinu |
Po kłótni w pekińskiej dzielnicy ruszyliśmy w kierunku metra, aby dostać się do ambasady Wietnamu. Gdy już tam dotarliśmy rozdzieliliśmy się i Jasiek, Szymon i Adam pojechali na Wielki Mur i zwiedzać północne Chiny a reszta została, by wyrabiać wizy... To był ostatni raz, kiedy widzieliśmy się wszyscy razem podczas tej wyprawy.
 |
Świątynia Nieba |
Poszliśmy do ambasady wietnamskiej. Oczywiście okazało się, że nie stać nas na wizę pobytową, a obsługujący nas urzędnik nie chciał nam dać wizy tranzytowej dłuższej niż 1 dzień, która i tak nie była na naszą kieszeń (600 Juanów, czyli 300 zł). Obliczyliśmy, że nie będzie łatwo wyrobić się w 1 dzień, by dojechać z granicy chińsko - wietnamskiej na lotnisko w Hanoi na godziną 12, kiedy to mieliśmy samolot do Polski. Postanowiliśmy pójść do ambasady naszego kraju z nadzieją, że nam tam w jakiś sposób pomogą.
 |
Jedno z chińskich miast |
Po rozmowie z attache do spraw studentów i polskim konsulem w Pekinie okazało się, że od dawna Polacy w Pekinie niczego nie próbowali załatwiać w ambasadzie Wietnamu przy pomocy naszej placówki, dlatego też stosunki polsko - wietnamskie w Pekinie w zasadzie nie istnieją i nie mają jak nam pomóc. Pobiegliśmy więc z powrotem do ambasady Wietnamu, niestety się spóźniliśmy bo była już zamknięta z powodu przerwy obiadowej... Musieliśmy czekać kolejne parę godzin, pogodzeni już z tym, że będziemy mieć duże problemy z dostaniem się do Hanoi na czas. Wykluczyliśmy bowiem kupno wizy pobytowej, która kosztowała 2 razy więcej niż jednodniowa tranzytowa.
Źródło: informacja własna
|