Ch 10; Quitao i Przełęcz Skaczącego Tygrysa
| Michał Mielnikow
|
|
20 lipca
Wstaliśmy o 4:30 rano. Obudziliśmy gospodarza naszego hoteliku, by ten otworzył nam bramę i wyruszyliśmy w trasę, mimo że było jeszcze ciemno. Doszliśmy do miejsca, w którym według przewodnika znajduje się wejście na trasę. Jednak jedyna brama, przez którą powinno się przechodzić, była zamknięta. Nie mogliśmy znaleźć innej możliwości dostania się na trasę, bo było zbyt ciemno i nic nie widzieliśmy. Zdenerwowani, niewyspani i zmęczeni wróciliśmy do hotelu budząc przy tym po raz kolejny właściciela hotelu, który otworzył nam drzwi. Położyliśmy się spać po raz drugi tej nocy, jednak tym razem nie nastawiliśmy budzików.
Obudziliśmy się o 11 i pół godziny później wyruszyliśmy do Wąwozu Skaczącego Tygrysa, miejsca, w którym wielka życiodajna Jangcy rozpoczyna swój bieg. Właściciel naszego hotelu wyglądał na bardzo rozgniewanego, gdy mijaliśmy go na schodach. Jednak pozwolił nam zostawić plecaki w hotelu. Tym razem bez przeszkód trafiliśmy na odpowiednią ścieżkę - oczywiście okazało się, że nikt nie sprawdza żadnych biletów i niepotrzebne było to nasze ranne kombinowanie.
 |
Na trasie do Wąwozu Skaczącego Tygrysa |
Idąc przepiękną trasą, mając pół metra od siebie kilometrową przepaść, a pod nogami śliskie błoto, robimy mnóstwo zdjęć i kręcimy wspaniałe ujęcia. Pogoda była deszczowa, całą drogę lało jak z cebra jednakże miało to swój urok i powodowało bardzo tajemniczy klimat. Co chwilę ktoś wywracał się na śliskiej nawierzchni. Całe szczęście nikomu nic się nie stało, choć podobno często ktoś ginie na tej trasie...
 |
Pola tarasowe nad Jangcy |
Niesamowitym doznaniem było przedzieranie się między bambusami i przeróżnymi egzotycznymi roślinami niczym w jakiejś puszczy. A najważniejsze było to, że cały czas szliśmy wzdłuż płynącej z ogromną siłą Jangcy. Zadziwiające jest to, że rzeka, która płynie wcześniej już blisko 2000 kilometrów zwęża się tu miejscami do 30 metrów, a ściany wąwozu osiągają nawet 3000 metrów. Niejednokrotnie rzeka dudniła tak głośno, że nie słyszeliśmy się nawzajem stojąc w odległości metra od siebie. Egzotyka tego miejsca na pewno pozostanie na długo w naszej pamięci.
 |
Halfway guesthouse |
Po męczących paru godzinach marszu w błocie po kostki, docieramy do Halfway guesthouse, gdzie suszymy nasze przemoknięte do suchej nitki rzeczy i jemy przepyszny obiad. Tak nam się tu spodobało, że zdecydowaliśmy zostać tu na noc (10 J w pokoju 6 - osobowym). Siedzieliśmy nic nie robiąc, prócz patrzenia na olbrzymie skały na horyzoncie. Tak nam zleciała reszta tego niezwykłego dnia, podczas którego zobaczyliśmy, że opłacało się wydać pieniądze na tę wyprawę, by tu dotrzeć.
Źródło: informacja własna
|