Miasto Akureyri
Po tym małym miasteczku spacerujemy niejako na siłę. Małe, puste uliczki, jedna ulica typowo turystyczna z otwartymi sklepami, duża ilość kręcących się po małym centrum samochodów. Idziemy na spacer po słynnym, opisywanym w przewodniku i folderach reklamowych ogrodzie botanicznym i odwiedzamy miejscowy kościół. Ogrody są nawet ładne, można w nich odpocząć, zrelaksować się, podziwiać różne rodzaje kwiatów, mchów, krzewów. Niestety ogród jest malutki. W wielkim centrum targowym robimy zakupy (później okazuje się ze kilometr dalej jest Bonus) oraz po długich poszukiwaniach udaje się kupić dywanik do samochodu w miejsce tego "pożyczonego" przez elfy (choć one zazwyczaj oddają fanty - czyżby to jednak tamtej nocy odwiedziły nas jakieś złośliwe trolle?). A mieście również uzupełniamy nasz bak - na stacji benzynowej czeka nas kolejna niespodzianka. Stacja należy do tych bardziej nowoczesnych większych, z daleka widać cenę litra 95-ki - 106 ISK. Ledwo podjechaliśmy do podbiegł chłopak i pomógł nam tankować. Fajnie, czemu nie? Po chwili jednak miny nam zrzedły - okazało się że są dwa rodzaje dystrybutorów - bezobsługowe - tańsze oraz z obsługą gdzie litr benzyny jest droższy o 5 ISK. My przypadkiem zatrzymaliśmy się przy tym drugim - cóż, za nieuwagę się płaci.
Kierujemy się "jedynką" na zachód. Jedziemy, jedziemy i nic specjalnie ciekawego nie widzimy. Hop - największa słona laguna Islandii wygląda, delikatnie mówiąc, mało okazale. Nawet się tam nie zatrzymujemy. Kolejnej atrakcji - Bru gdzie są podobno najstarsze skały na Islandii o mały włos nie mijamy - stacja przy drodze nie kojarzy nam się z żadnymi wartymi obejrzenia miejscami. Zresztą po zawróceniu i rozejrzeniu się po okolicy postanawiamy szybko uciekać z tego miejsca. Staramy się już znaleźć jakieś miłe miejsce na nocleg, ale znów mamy problem - albo potencjalnie interesująca okolica jest cała pogrodzona, albo spadki są zbyt duże, albo kępy traw nie pozostawiają kawałka płaskiej powierzchni, albo miejsce jest akurat podmokle. Tragedia - kilka kolejnych lokalizacji odpada. Na dodatek strasznie wieje. Po kilku nieudanych próbach jedziemy dalej w kierunku Reykjaviku - chcę opuścić jak najszybciej tę niegościnną okolicę. Zatrzymujemy się na chwilę przy starych kraterach wulkanicznych, które widać niedaleko drogi. Mogą robić wrażenie, ale tylko na kimś kto nie widział wcześniej wnętrza wyspy. Skręcamy w drogę 50 gdzie tuż przy moście, niedaleko Varmaland, udaje się wreszcie znaleźć upragnione miejsce na biwak. Zielona noc na Islandii (noc na lotnisku nie będzie się liczyć) upływa nam naprawdę wesoło.
Źródło: informacja własna