HAW 10; Haleakala, wyjście z wulkanu
|
|
|
|
Paliku o poranku |
środa 19 maja 2004,
Noc była cicha, nad ranem temperatura spadła tylko do plus 15C, zaskakująco dla nas ciepło biorąc pod uwagę naprawdę wysokogórską lokalizacje (ciągle 1945 m npm), chociaż w tropiku!
|
Egzotyczny kwiat |
Mając na względzie niepodlegające dyskusji zmęczenie po wczorajszym zejściu na dno krateru i wzorowo wypełnione aplikacje do Morfeusza, nastawiliśmy gwoli porządku alarmy na godzinę przedwczesna, acz rozsądną, czyli na 06:30 o świcie.
Budziki dzwonią jak oszalałe, słychać bez wyjątku wszystkie, poprzez cienkie płótna namiotów, w błogiej, górskiej ciszy. Nad głowami kłębią się szare, nisko płożące chmury, ale na szczęście nie pada. Jeszcze nie pada.
|
Kwietna łąka |
Jesteśmy w Domu Słońca, w kraterze Haleakala. Pierwsze chwile po przebudzeniu powoli uświadamiają znaczenie naszego noclegu. Jest to bowiem miejsce nie tylko niewymownej urody, ale i swoistej magii. Opis oddający cień zaledwie czarowności Haleakala postaram się dostarczyć za czas pewien, jako osobny internetowy list nazwany... powiedzmy park narodowy Haleakala...
|
Ścieżka z żużlu |
Póki co myjemy się wodą z kranu ulokowanego tuż obok drewnianego domku/schroniska Paliku. Gotujemy śniadanie, zrywamy świeże maliny z krzaczków obok, pakujemy namioty i o 8:15 ruszamy w powrotna drogę. Czeka nas 18 km marszu innym niż wczoraj szlakiem - Halemau`u Trail - tym razem znacznie ciężej, gdyż... pod górę.
|
Pola zastygłej lawy |
Po 45 minutach spaceru docieramy do stożka Oliipu`u, gdzie rozwidlają się dwa główne szlaki. Wczoraj przyszliśmy trasą Sliding Sands z lewej, dzisiaj idziemy ścieżką Halemau`u w prawo! Tuz za stożkiem żółci się ogromna łąka pełna otwartych kwiatów. Dlaczego piszę "otwartych"? Otóż kiedy tylko słońce podniesie się wyżej ponad horyzont i wzrośnie temperatura... kwiaty się zwiną! Dlatego też wczoraj, w ostrym słońcu nie mięliśmy okazji podziwiać w pełni rozwiniętych płatków.
|
Unikalna formacja geologiczna zwana dajka |
Nawiasem mówiąc, bogactwo gatunkowe kwiatów w tym niezbyt nieprzychylnym środowisku jest zaskakująco duże.
Zajęty fotografowaniem fenomenów natury kątem oka dostrzegam nadchodzące od wschodu, od strony żlebu Oheo coraz ciemniejsze chmury. Już wiem, że przed deszczem jednak nie uciekniemy, mam jeszcze nadzieję, że wilgoć wytraci się z powietrza zanim dotrzemy do przeciwległej krawędzi krateru. I faktycznie - po 50 minutach od wyruszenia z Paliku zaczęło padać. Chmury i mgła przysłaniają widoki. To jest jedna z tych rzadkich chwil, kiedy nie żałuję wydanych $10 na szczegółową mapę krateru. Patrzę na poziomice, wczuwam się w położenie gwiazd i... wiem gdzie jestem! Mamy tez zabawki zwane krótkofalówkami, ale ich zasięg sięga niecałego kilometra.
|
W deszczu i mgle |
Przemakają buty. Kwiaty, tak ładne, zaczynają ukazywać swoją odmienną stronę: bezlitośnie smagają łodygami po przemoczonych spodniach. Coraz częściej spacerujemy po polach zastygłej lawy i unikalnych formacjach geologicznych, które w mżawce prezentują się niezwykle dramatycznie, jak gdyby wulkan miał ożyć lada chwila!
Temperatura spada do 13C, ale po dwóch godzinach deszczyk znienacka ustaje, od razu robi się znacznie cieplej, chwilami widać nawet zachodnią krawędź krateru z ośrodkiem informacji turystycznej czyli Visitor Center!
|
Świeże maliny na śniadanie |
O 11:11 docieramy do Botomless Pit (Bezdenna Studnia). Miejsce charakteryzuje niewymownie piękna sceneria z kolorami jak z baśni. Fotograficzny szał ponownie wstępuje w nasze przemoczone ciała.
Wkrótce potem dochodzimy do pobocznej pętli szlaku zwanej zachęcająco Silversword Loop, czyli zakola, gdzie można oczekiwać ujrzenia wspomnianej już we wczorajszym raporcie endemicznej rośliny ahinahina (srebrny miecz). Tych podniecających wzrok (botanika) roślin widzimy sporo, w rozmaitych stadiach rozwoju, jednakże żadna z nich nie jest w stanie kwitnienia, co dane nam było ujrzeć wczoraj. Dokumentujemy materiał fotograficzny i w nagle ustającej mżawce kontynuujemy dojście po płaskim terenie szerokiego, zastygłego potoku lawy do kolejnego (poza Paliku) drewnianego domku z łóżkami dla utrudzonych turystów, zwanego Holua.
|
Ostatni odpoczynek przed podejściem w górę |
Od 14:20 do 14:40 przy kabinie Holua pozwalamy sobie na dłuuugi odpoczynek przed czekającym nas najtrudniejszym fragmentem dzisiejszej trasy. Leżymy w trawie, kładąc nogi na ławkach. Obok łażą dzikie gęsi nene, znane tylko i wyłącznie na Hawajach. Posilamy się polskimi kabanosami, sezamkami, Nałęczowianką i czeską szynką z puszki. Pijemy zachłannie ostatnie litry wody i... ruszamy do góry.
|
Dzika gęś nene |
Holua znajduje się na wysokości 6940 stóp npm (dla ułatwienia podaję wynik: 2115 m npm). Po przebyciu półtora kilometra (1 mili) i przeżyciu bolesnego pęknięcia kilku kolejnych pęcherzy na stopie docieram do podnóża stromego klifu. Stąd, na odcinku 2.2 mili (3.5 km) musimy pokonać w pionie blisko pół kilometra do parkingu z samochodami; przemoczeni, na piechotę, z bagażem na plecach. Teraz, kiedy zabrakło wody w butelkach, zaczynamy błogosławić brak słońca na niebie!
|
Liście we mgle |
Szlak idzie stromo do góry ostrymi zakosami. Każdy kilogram waży według nas co najmniej 2 kg (teoria względności?), co jest rażąco sprzeczne z podstawowymi zasadami fizyki! Protestuję w duchu, lecz pomimo sprzeciwu waga pozostaje wagą, a masa masą. Uparty Newton!
Chce się pić, i to bardzo. Dają znać liczne pęcherze po obtartych, mokrych skarpetach. Jednak warto mieć ze sobą buty nieprzemakalne, coś od deszczu i co najmniej 2 pary suchych skarpet.
|
Fascynujący wzór |
Pogoda jest tutaj faktycznie nieprzewidywalna, a w zimie (styczeń) może nawet spaść śnieg! Trzeba po prostu przyjechać przygotowanym na każdą pogodę!
Idziemy wolno jak karawana przez pustynię. Na szczęście nadal jest pochmurno. Niespodziewaną wygraną okazały się widoki rzadko spotykanych paproci o zielonych i czerwonawych liściach, wspaniale kontrastujących z mglistym otoczeniem. Coś jak Zaginiony Świat Artura Conana. Zabrakło tylko dinozaurów.
|
Kolorowe liście paproci |
O godzinie 15 :15 docieramy w końcu do celu, czyli na parking Halemau`u Trailhead. Wysokość: 2436 m npm.
Jedziemy po drugi samochód, pakujemy się. Mielimy spać w Hosmer Grove, gdzie pozostał namiot gospodarczy i wygasające właśnie zezwolenie na kemping, ale ponieważ jesteśmy totalnie przemoknięci, obolali, decydujemy się na zmianę programu i zamiast powrotu do "eukaliptusowego" noclegu decydujemy się na noc w najprawdziwszym hotelu.
|
Kwiat w wulkanie |
Dostajemy miejsca w naszym Maui Islander, a na kolacje jedziemy do Rusty Harpoon na plaży w Kaanapali. Zamawiamy ryby; Ahi, Ono oraz Mahi Mahi, są po prostu pyszne!
Dzisiaj nie musimy przyrządzać kolacji,
wracamy do hotelu,
jeszcze rzut oka na Internet i...
śpimy jak zabici.
...
..
.
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|