|
Kojot na drodze |
Po raz ostatni wjeżdżamy na dno Doliny Yosemite, przejazdem, aby dostać się na szosę nr 120 wiodącą północnymi obrzeżami parku na wschód, w stronę przełęczy Tioga Pass. Na drodze pojawia się kojot, rzadki widok za dnia, gdyż to zwierze wychodzi na żer przeważnie w nocy. Patrzy na nas bez lęku. Zatrzymujemy się i przez otwarte okna obserwujemy wygląd i ruchy kojota. Posiada wielkość lisa o dłuższych nogach, ma zdrowe futro, spory puszysty ogon i ciekawskie oczy. Prawdopodobnie jest od czasu do czasu częstowany przez turystów, ale na nas nie może liczyć.
Tioga Pass
|
Jelonek z Yosemite |
Po serii fotografii pozostawiamy kojota na środku szosy, aby... zahamować powtórnie już po krótkiej chwili, gdy na łące obok drogi spostrzegamy pasącego się jelonka, odmiana zwana lokalnie czarnoogoniasta. On również nie wykazuje obaw przed nami, pozwalając na wykonanie kolejnej serii "przyrodniczych" zdjęć.
|
Pofalowane morze granitowych szczytów Sierry |
Opuszczamy piękną dolinę wznosząc się pośród drzew. Kiedy mijamy górną granicę lasu, przed nami ukazuje się krajobraz pofalowanych, granitowych wzgórz wypolerowanych przez lodowce. Na nagich skałach zielenią się sosny i tysiącletnie jałowce o matuzalemowym wyglądzie.
Olmsted Point
|
Tysiącletni jalowiec |
W miejscu zwanym Olmsted Point rozbiegamy się po wzgórzach oddając się fotograficznemu szaleństwu. Z bieganiem nie jest tak łatwo, znajdujemy się już bowiem powyżej 2200 m n.p.m. W tej niesamowitej scenerii spędzamy kilka godzin.
Ruszamy dalej, by po chwili przystanąć nad brzegiem jeziora Tenaya i zrelaksować się kąpielą w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Kiedy późnym popołudniem jedziemy dalej, mijamy "alpejskie" łąki i na przełęczy Tioga, na wys. 3.000 m n.p.m. opuszczamy granice parku narodowego Yosemite.
Nie znaczy to wcale, że kończą się piękne krajobrazy. Góry jakie teraz widnieją na horyzoncie stają się kolorowe, zbudowane z osadowych i metamorficznych skał, silne pofałdowanych, o wyrazistych barwach. Pejzaże wokół górskiego jeziora Ellery są tak urzekające, że postanawiamy spędzić tutaj resztę dnia, urządzając przy okazji kolację. Do noclegu w hotelu w mieście Bishop mamy stąd zaledwie godzinę jazdy.
|
Jezioro Tenaya |
Wyjmujemy prowiant, kuchenki, Lech rozpala ogień, Piotrek kroi wiktuały, Mirek zabiera się za przygotowanie gorących napojów, Basia i Agnieszka dyrygują całością, a ja.. widząc piękną wodną toń - urywam się na ryby. Z wysokiego skalnego brzegu dostrzegam pstrągi. Zakładam błystki obrotowe o złotym, srebrnym, pomarańczowym kolorze, zmieniam ich wielkość, szybkość prowadzenia blachy, głębokość ciągnięcia przynęty. Wszystko na nic, ryby wyraźnie ignorują moje poczynania. I wtedy zmieniam taktykę...
|
Ze spinningu przechodzę na wędkarstwo gruntowe, na małą kotwiczek zakładam ciasto o zapachu ikry i rzucam na dno, daleko od brzegu. Czujnym okiem obserwuje końcówkę wędziska. Mija zaledwie pięć minut, gdy widzę jak drga szczytówka. Ostre przycięcie i... jest pierwszy pstrąg. Kilka minut później druga sztuka trzepie się na brzegu, aby po godzinie dotrzymać towarzystwa pięciu innym rybom.
Na dzisiejszą kolację mamy więc świeże, smażone tęczaki. Po dziesiątej, rozleniwieni widokami i znakomitą kolacją docieramy do noclegu w motelu w Bishop. Pierwszy od kilu dni gorący prysznic, co za radość!
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|