|
Szczyt Mt. Whitney |
Wtorek 23.09. Wczesnym rankiem zrywamy się z wygodnych łóżek, aby bez śniadania ruszyć do odległego o 80 km Lone Pine. Stamtąd tylko 25 km jazdy dzieli nas od jednego z najbardziej fascynujących zakątków gór Sierra Nevada. Jeszcze przed Lone Pine, w świetle niskiego słońca, dostrzegamy najwyższy szczyt Stanów (nie licząc Alaski) - Mt.Whitney.
Ostatni podjazd serpentynami pod Whitney Portal, zajmujemy 2 miejsca na kempingu (10 USD od stanowiska) i po rozbiciu namiotów przyrządzamy spóźnione, ale za to obfite śniadanie.
|
Mt. Whitney w całej krasie |
Około południa, pełni nowych sił, ruszamy w trasę. Na zdobycie szczytu Whitneya (4.417 m n.p.m., czyli najwyższą górę w USA pomiędzy Kanada a Meksykiem, tylko na Alasce są szczyty jeszcze wyższe) nie mamy oczywiście najmniejszych szans, lecz naszym celem jest nie dojście, ale podchodzenie samo w sobie, jak najwyżej, rozkoszowanie się widokami. W naturalny sposób rozdzielamy się na małe grupki, każdy idzie we własnym tempie.
Z Whitney Portal pod Mt. Whitney
|
Indiańskie pedzelki |
Nasz kemping leży wysoko; na wysokości 2.700 m n.p.m. Już po 10 minutach ostrego podejścia trawersami po stromym zboczu dostajemy zadyszki. Musimy często stawać, żeby dostosować oddech do nowej dla organizmu wysokości. Każdy taki postój nie jest bynajmniej marnowaniem czasu, lecz chwilą zapatrzenia na wspaniałe widoki. Na wielkich głazach rosną łany owocujących rododendronów, widać też resztki kwiatów, w tym rzadki, szkarłatny indiański pędzelek. W niebo strzelają stargane wichrami jodły i sosny. Widzimy niewiele zwierząt, głównie wiewiórki i ptaki. W tej okolicy jest sporo niedźwiedzi, ale w ciągu dnia chowają się przed wzrokiem turystów i dopiero z nastaniem nocy sieją spustoszenie na kempingach.
Jezioro Lone Pine Lake
|
Tafla jeziora Lone Pine Lake |
W trzy godziny po wyjściu z parkingu docieram do jeziora Lone Pine Lake, o ultramarynowej wodzie z dziesiątkami pstrągów (zostawiłem wędkę w samochodzie!). Najbardziej jednak zachwycają mnie prastare, majestatyczne jodły rosnące na rumoszu białych granitów tuż przy pionowych ścianach. Do tego śródziemnomorski błękit nieba ponad głowami, usprawiedliwiony deniwelacją powyżej 3.000 metrów nad poziomem morza.
Muir Wilderness
|
Łąka w Muir Wilderness |
Dalej - czyli na teren rezerwatu przyrody Muir Wilderness - można wchodzić już tylko za specjalnym zezwoleniem. Ale my i tak podążamy ku górze. Jest coraz bardziej urokliwie, za kamienną grzędą znienacka ukazuje się murawa, jak oaza w skalnej kotlinie, z tym że nie zielona, ale brunatna, okolona poszarpanymi szczytami gór. Spotykam Piotra, który właśnie wraca z położonego znacznie wyżej jez. Mirror Lake. Jacek z kolei poszedł jeszcze dalej, prawie do jeziora Consultation Lake. Wspaniały wynik, jak na kogoś bez uprzedniego przygotowania.
Sycimy się cudowną scenerią, a potem... spokojne zejście na dół, w promieniach blednącego słońca.
|
Szyszki sekwoi |
Znowu na kempingu, ogniskiem grzejemy ciała, a umysły whisky i piwem. Nad głowami rozbłysły gwiazdy, nieprawdopodobnie liczne i jaskrawe na tej znacznej wysokości. Na wschodnim horyzoncie iskrzą konstelacje Andromedy, Pegaza, Perseusza i Kasjopei. Gołym okiem dostrzegam gwiezdny pył eliptycznej galaktyki M42, który zbliżony przez lornetę wygląda, jak zaproszenie do kosmicznej odysei.
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|