Andrzej Kulka » Wild West 2003 » WW 14; Gdybym...
WW 14; Gdybym...



Lądowisko Aniołów
Gdybym kiedykolwiek miał wybrać miejsce spotkania Kobiety Moich Marzeń (nazwijmy Ją dla niepoznaki tybetańskim imieniem Karma Sonam Lamo), najwspanialszym kosmicznym portem na planecie Ziemi okazałoby się Lądowisko Aniołów w Zion. Przebudzenie na kempingu w otoczeniu gór- wież parku narodowego Zion to dokładnie tak jak podanie ręki Niebiańskim Istotom...

Zobacz  powiększenie!
Ostra krawędź przed podejściem do Lądowiska Aniołów
Po śniadaniu jedziemy do pobliskiego Visitor Center, skąd parkowym, bezpłatnym autobusem udajemy się w głąb Doliny. Stajemy na krótko, aby wykonać zdjęcia Zachodniej Świątyni (z przystanku o nazwie Zion Museum) oraz Trzech Patriarchów (Court of the Patriarchs Viewpoint), aby w końcu, po około 40 minutach jazdy, dotrzeć do postoju The Grotto. Tutaj znajduje się początek kolejnego, rzucającego swoim pięknem na kolana szlaku odpowiedniego nazwanego Lądowiskiem Aniołów (Angels Landing Trail).

Trasa jest trudna, liczy tam i z powrotem 8 kilometrów wspinaczki w stromym terenie, w temperaturze ponad 35C, a jednak widoki wynagradzają każdy trud.

Na początek czeka nas ukośne, ostre podejście zachodnimi brzegami Doliny Zion, a potem wejście w miarę łagodne dno Lodówkowatego Kanionu (Refrigerator Canyon), gdzie temperatura wyraźnie spada do błogosławionej rześkości o 10-15C.

Po półgodzinnym podejściu następuje nagły zwrot o 180 st. w prawo i ostra wspinaczka zygzakowatą ścieżką zwana Walters Wiggles, zbudowana lata temu w fantazyjnym poczuciu przestrzeni przez parkowych rangersów.

W półtorej godziny dochodzi się do miejsca zwanego Scout Lookout, gdzie spotykam odpoczywających Lecha i Agnieszkę. Piotrek zbiegł z góry jak meteoryt, Mirek jest właśnie podobno na górze, ale nowa meteorologiczna sytuacja wymaga wzmożonej ostrożności. Scout Lookout dla wielu osób jest kresem wędrówki, tutaj zaczynają się stromizny i przepaście, które dla wielu wrażliwych osób oznaczają po prostu koniec wędrówki, ładny skądinąd, ale jednak... koniec.

Zobacz  powiększenie!
Ściany kanionu stały się nagle firanami wodospadów.
Nowa atmosferyczna sytuacja znaczy że... nadchodzą czarne chmury, a - co gorsza - na zachodnim horyzoncie coraz częściej pojawiają się błyskawice. Mamy burzę na karku! Zaczyna padać, deszcz przechodzi w grad. Wysuszone na wiór ściany Kanionu jak za dotknięciem magicznej różdżki przemieniają się w firany wodospadów!

Zobacz  powiększenie!
Przeczekując burzę w skalnej niszy
Odczekujemy nawałnicę w skalnych załomach, udaje mi się znaleźć mikropieczarę, gdzie wciskam się wraz z plecakiem. A po kilkunastu minutach, jak przyszło tak przeszło. Ze szczytu powraca przemoczony do suchej nitki, na szczęście żywy - Mirek. Jest wniebowzięty (na szczęście nie w dosłownym tego słowa znaczeniu)widokami i swoją kondycją. Lech i Agnieszka na jego żałosny widok zmokniętego psa pasują, zawracają z drogi. Ja jednak idę dalej, zakładając, że przez następne kilka godzin nie czeka nas kolejne załamanie pogody. Patrzę na metalowe łańcuchy, tak złowieszcze jeszcze dwadzieścia minut temu. Patrzę na przepaście, w blasku powracającego dnia jakieś milsze dla oka!

Zobacz  powiększenie!
Widok z Lądowiska Aniołów
Półgodzinna wspinaczka wiedzie ostrą, przepastną krawędzią na szczyt Lądowiska. Jest bosko. Wznosi się tutaj ostaniec w kształcie ula, na wierzchołku siedzi grupka nieprzemakalnej młodzieży. Robię zdjęcia, oglądam szary, poburzowy krajobraz i spokojnie schodzę aby.... po 20 minutach kątem lewego oka ujrzeć pierwsze fragmenty błękitnego nieba. Zawracam!

Ponownie dochodzę na szczyt Lądowiska Aniołów, robię zdjęcia w znacznie lepszej poświacie i dostrzegam, jak od południa zbliża się końcówka chmur, za godzinę powinno być piękne słońce z pogodnym błękitnym niebem! I jak tu wracać?

Siedzę na szczycie sam, zmarznięci Nieprzemakalni zbiegli już na dół. Kładę się horyzontalnie na nagich skalach, wiewiórki obgryzają mi plecak, zapadam w słodką drzemkę, gdy nagle budzą mnie ostre promienie słońca święcącego prosto w oczy. Rozglądam się wokół, jest bosko, jestem sam na sam z Aniołami. Siedzę w tym czarownym miejscu całe 2 godziny nie mogąc oderwać oczu od obezwładniającej panoramy.

I dopiero zachodzące słońce przywołuje mnie do rozsądku, to znaczy uprzytomnia konieczność spotkania o zmierzchu z resztą grupy na przystanku Zion Lodge.

Po dwóch godzinach szybkiego biegu jestem już w Lodge, wymordowany wspinaczką, burzą i głodem. Wchodzę do knajpy, półprzytomnym wzrokiem odczytuję na wizytówce imię kelnerki... Izabela. Takie jakieś polskie brzmienie, przez Z, i A na końcu!. Do stolika z butelką wody z lodem podchodzi kruczo-czarnowłosa... Kasia! Chyba jednak spadłem!

A może nie? A może to studentki pracujące wakacyjną porą w tutejszych parkach? Wchodzący do restauracji Lech potwierdza moje ostatnie spostrzeżenie. W Zion pracuje obecnie siódemka świetnie się prezentujących polskich studentek. Brawo!
Z powrotem na kempingu, ognisko, gitara i śpiewy, i zachwyt nad pięknem świata...

Źródło: Exotica Travel

Exotica Travel Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel

 warto kliknąć

1
Wild West 2003
WARTO ZOBACZYĆ

USA: NYC - Wielkie Jabłko
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl