Andrzej Kulka » Wild West 2003 » WW 16; Mister Bryce
WW 16; Mister Bryce



Sobota 4.10

Kiedy w 1875 roku mormoński drwal Ebenezer Bryce obrał sobie za sadybę podnóże kolorowych klifów płaskowyżu Paunsaungunt nie przewidywał zapewne, że jego nazwisko złotymi czcionkami uwieczni się w historii ochrony przyrody najpiękniejszych zakątków Stanów Zjednoczonych.


Zobacz  powiększenie!
Przed wjazdem do Parku
Sąsiedzi zwali to miejsce Kanionem Bryce, i taka nazwa pozostała do dzisiaj, aczkolwiek prawdę mówiąc nie jest to kanion sensu stricto, lecz krawędź płaskowyżu zaczarowana na kształt licznych amfiteatrów otwierających się ku wschodowi, nieskończona seria zadziwiających czerwono- różowych skalnych iglic. Jak archaiczne kamienne miasto wypełnione wznoszącymi się prosto do nieba wieżycami świątyń!

Zobacz  powiększenie!
Skalne zamczyska
Jadąc od naszego kempingu w Zion szosa nr 89 na północ, a następnie (wzdłuż wzmiankowanego już Czerwonego Kanionu) stanową drogą nr 12 na wschód, trafiamy na informacje o Parku Narodowym Kanionu Bryce, do którego wjazd znajduje się tuż obok, ledwie kilka mil od szosy w najkrótszej linii łączącej Zion z Kolorado. Pokusa jest zbyt wielka, tym bardziej, że spomiędzy chmur, jeszcze dwa dni temu rzucających w nas pioruny (na magicznym Lądowisku Aniołów), wyjrzało uśmiechnięte Słońce. Skręcamy.

Zobacz  powiększenie!
Brunatne kominy
Wkrótce po minięciu wjazdowych bramek (wstęp płatny 10 USD) studiujemy rozdane mapki i informatory. Analiza czasu i przestrzeni nakazuje natychmiastowe wyruszenie w kierunku trzeciego (na mapie) "punktu widokowego" zwanego romantycznie Sunset Point. Dochodzi południe, co wyraźnie kłóci się z zachodem słońca zawartym w nazwie miejsca, ale... Właśnie stąd rozpoczyna się najbardziej odjazdowy szlak pieszy w głąb monstrualnych rozpadlin, trasa zwana Navajo Loop czyli pętla (Indian) Nawaho.

Zobacz  powiększenie!
Krawędź Amfiteatru Bryce
Stoję na krawędzi płaskowyżu o trudnej do wypowiedzenia i zapamiętania nazwie Paunsaungunt. Obok zielenieją się krzewy o nieprawdopodobnie gładkiej, wręcz aksamitnej korze i nazwie, jak gdyby wołającej o miano najlepszego tropikalnego drinka - Manzanita.

Patrzę w dół, w lewo, w prawo i przestaję dowierzać źrenicom rzucającym na siatkówkę najpiękniejszą panoramę jaką cały amerykański Dziki Zachód ma do zaoferowania. Toć to przecie widok jak z nie napisanej jeszcze baśni z 10 Tysięcy Dni i Nocy.

Zobacz  powiększenie!
Fragment trasy zwany Wall Street
Zabieram butelkę wody, aparat i czerwonymi serpentynami schodzę kilometr w dół wzdłuż żlebu chorobliwie nazwanego Wall Street. Schodzi się łatwo, a widoki wokoło dodają skrzydeł. Przystaję co kilka metrów, aby nasycić oczy i aparat widokami, których moc będę z pewnością przeżywał jeszcze przez długie lata. Z zachwytu wstrzymuję oddech (co wcale nie jest trudne zważywszy wysokość krawędzi 2500 m n.p.m.) i wgapiam się w objawione cuda natury. Wspinam się w boczne jary oglądając grę świateł odbijających się od szkarłatno- fioletowych ścian. Coś podobnego doświadczyłem już w Kanionie Antylopy, ale inaczej, w innej skali. Przechodzę do Królewskich Ogrodów, a potem do Cypla Wschodu Słońca.


Zobacz  powiększenie!
Poświata w kanionie
Przestrzeń wokoło została zaklęta w bajkę i dopiero wycieńczenie, brak wody i głód jest w stanie wypędzić normalnego turystę z powrotem do góry, do parkingu, aby drżącego jeszcze z nadmiaru wrażeń przywołać do rzeczywistości.

Źródło: Exotica Travel

Exotica Travel Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel

 warto kliknąć

1
Wild West 2003
WARTO ZOBACZYĆ

Ludzie ludziom: Teksańskie steki
kontakt
copyright (C) 2004-2005 Andrzej Kulka                                             powered (P) 2003-2005 ŚwiatPodróży.pl