AUS i PNG 18; Góra Kościuszki
|
|
|
Niedziela, 16.11.2003.
Po zwiedzaniu kontynentu i Nowej Gwinei pozostało mi jeszcze kilka wolnych dni do wylotu z Australii. Z wielu różnych pomysłów spędzenia czasu najbardziej spodobał mi się zamiar wejścia na Górę Kościuszki, która nawiasem mówiąc stanowi jeden z klejnotów tzw. Korony Ziemi.
|
W drodze do Canberra |
Zdobycie Korony Ziemi, czyli najwyższych szczytów siedmiu kontynentów, to wymagające wielkiego poświęcenia wyzwanie dla najlepszych alpinistów świata. Aby "włożyć" Koronę, trzeba udać się do najbardziej odległych zakątków świata. Nic dziwnego, że pomysł jest tak popularny. Góra Kościuszki oczywiście nie dorównuje skalą trudności wspinaczce na Mount Everest, masyw Aconcagua czy Mt McKinley, ale... jest to najwyższy punkt kontynentu i z tej właśnie racji ludzie opętani ideą osiągnięcia Korony Ziemi prędzej czy później trafiają w Australijskie Alpy. Szczyt co prawda nie budzi zachwytu wspinaczy - droga na Górę Kościuszki jest dla nich "przechadzką w parku" - ale znany jest przykład jednego z doświadczonych himalaistów, samotnie kompletującego wierzchołki Korony Ziemi, który nie wszedł za pierwszym razem z powodu... dużej zamieci śnieżnej.
|
Pejaż w okolicach Cooma |
Mając amerykańskie prawo jazdy i kartę kredytową, wynająłem samochód w firmie Hertz na lotnisku w Sydney. Po opłaceniu 297 australijskich dolarów (175 USD) dostałem do dyspozycji na trzy doby ciemnoczerwoną toyotę Corolla Ascent. O ile wynajęcie auta jest stosunkowo proste, o tyle sama myśl o wyjechaniu w lewostronnym ruchu z zatłoczonych ulic miasta na południe kraju napawała co najmniej lekkim niepokojem. W wypożyczalni na lotnisku uraczono mnie opowieściami z czasów olimpiady, kiedy większość europejskich turystów zaliczyła stłuczki już na najbliższym skrzyżowaniu. Zaczynam żałować, że Hertz nie posiada wielkich nalepek z napisem: "Trzymać się z daleka, prawostronny kierowca!". Bez problemów dojechałem jednak autostradą nr 5 do stolicy, a następnie pomniejszymi szosami do letniskowej miejscowości Jindabyne u podnóża Wielkich Gór Wododziałowych i w tej typowo narciarskiej osadzie zanocowałem w Mario`s Mine Shaft. Inne hotele były w ten weekend zapełnione Harleyowcami do ostatniego miejsca.
|
Wombat przy drodze |
Wczesnym rankiem dotarłem do odległego od Jindabyne zaledwie o kilkanaście kilometrów Parku Narodowego Kościuszko płacąc za wstęp 15$AU. Jest to największy park narodowy Australii. Krajobraz stał się bardziej urozmaicony. Wczoraj jechałem pośród pastwisk, sawanny i pokrytych eukaliptusami niewielkich wzgórz, a teraz na horyzoncie niespodziewanie pokazały się ośnieżone szczyty.
Przed planowaną "wspinaczką" posilam się w kafeterii w Thredbo, najwygodniejszej bazie wypadowej do wycieczek w góry. Cała miejscowość w zimie (czerwiec i lipiec, bo to przecież południowa półkula) jest oblegana przez narciarzy.
|
Strusie emu obok szosy w Parku Narodowym Kosciuszko |
Dzisiaj od rana pogoda ulega pogorszeniu. Biegnę więc do stacji kolejki linowej i za 23$AU kupuję bilet na przejazd do pobliskiej górki Crackenback. W ten sposób zaoszczędzam około dwóch godzin marszu stromym, nieciekawym zboczem. Od Crackenback wiedzie liczący 6.5 km w jedną stronę pieszy szlak do najwyższego wzniesienia kontynentu: Góry Kościuszki. Okolica staje się piękna, na wysoczyźnie leżą liczne płaty śniegu, temperatura wynosi około 5C, ale mam polarek i sweter z wełny lamy. Wysoko nad głowami kłębią się ciemne chmury a od południa i zachodu widać jak nadciągają ołowiano-szare stratusy naładowane wilgocią. Deszcz jest ewidentnie kwestią czasu.
|
Czeka mnie 13 km spaceru |
Jest 10 rano, narzucam ostre tempo i truchtem biegnę pośród szaro-zielonych łąk wzniesioną ponad trawą ścieżką z metalowych krat opartych o słupki wbite w ziemię. W ten sposób alpejskie łąki nie ulegną zadeptaniu przez nieostrożnych turystów. Po kilku minutach przekraczam malowniczy strumień z białymi i żółtymi kwiatami na brzegach. Po chwili, na pierwszym pagórku ukazuje się panorama wznoszącej się na 2228 m n.p.m. pokrytej śniegiem Góry Kościuszki. Na trasie nie ma zbyt wielu turystów, większość spędziła w górach wczorajszy dzień, a dzisiaj w obliczu fatalnej prognozy wyniosła się z Thredbo zaraz po śniadaniu. Korzystając z resztek słońca wykonuję dziesiątki zdjęć, kiedy jednak po niecałych dwóch godzinach szybkiego marszu dochodzę pod szczyt, nadchodzi gęsta mgła szczelnie otulając wierzchołek.
Schylam się podnosząc kamyk, jest to granit do złudzenia przypominający nasz, tatrzański. Zabieram go na pamiątkę, podobnie jak niegdyś kamienie z Góry Synaj w Egipcie, z Corcovado w Rio i Sri Pada na Cejlonie...
Źródło: Exotica Travel
Materiały dostarczyło
biuro Exotica Travel
warto kliknąć
|